Zginął Jan Świder (21.03.1959 – 23.07.2023)
23 lipca 2023 roku po przejściu drogi Jaškovsky’ego na pd. ścianie Pośredniej Kapałkowej Turni, w drodze na Lodowy Szczyt spadł z grani Jan Świder.
Zginął wspaniały i uczynny człowiek, wielki miłośnik gór, niestrudzony eksplorator Tatr. Swoją przygodę z górami zaczął w KW Kraków w roku 1979. Szybko z Podkrakowskich Skałek trafił w Tatry. M.in. w zimie 1981 roku z Eugeniuszem Chrobakiem w bardzo dobrym czasie przeszedł Komin Stanisławskiego na Wołowej Turni, a w lecie z Andrzejem Marciszem Kurtykówkę na Małym Młynarzu, Kopejkový Filar i Cuňasovą cestę na zach. Łomnicy oraz Płyty Pochyly’ego i drogę Kriššáka na pd. Kieżmarskiego Szczytu. Potem doszły wyjazdy w Alpy. M.in. z Bogdanem Śmigielskim przeszedł w roku 1981 drogę Philippa i Flamma na Punta Tissi w Dolomitach. W zimie 1983 z Piotrem Lutyńskim wschodnią ścianę Matterhornu, w lecie, w Dolomitach ze Zbyszkiem Tatarczuchem drogę Rattiego na Cima Su Alto, a z Wojtkiem Bryłą dokonał III przejścia Della Liberta na Torre Venezia. Z kolei w lecie 1984 z Jackiem Jasińskim przeszedł drogę Cassina i Via Chiara na Piz Badile. W roku 1985 w wszedł z francuskim alpinistą na Cerro Puca Punta (5202 m) w Andach Peruwiańskich. W tym roku uzyskał też uprawnienia instruktora alpinizmu. W 1986 uczestniczył w letniej wyprawie na Dhaulagirii, zespołowi kierowanemu przez Eugeniusza Chrobaka ostatecznie nie udało się jednak zdobyć szczytu.
Sprawy rodzinne i zawodowe sprawiły, że na ponad dwadzieścia lat odszedł od intensywnej działalności alpinistycznej. W góry i skały powrócił niespełna kilkanaście lat temu. Samotnie przechodził liczne granie tatrzańskie. Ostatnim dużym zrealizowanym projektem był przejście w czerwcu 2022, w 13 godzin ostrzem grani Tatr Bielskich od Kobylego Wierchu do Rogowej. Wspinał się w lecie i w zimie, w zespołach i samotnie. Przeszedł wiele trudnych klasyków tatrzańskich, m. in. na zach. Łomnicy, pd. Kieżmarskiego Szczytu, pd. Batyżowieckiego Szczytu, pd. Wołowej Turni i Galerii Osterwy. Z Kazimierzem Ambrożym „bawił się” w tworzenie ciekawych kombinacji na Mnichu (np. Zacięcie Biela, Rysy Hobrzańskiego, Półki Starosty i wyjścia eRem czy dół Sadusia, dwa wyciągi American Beauty i dwa końcowe Sprężyną). 9 lipca 2023 roku zrobił z Adamem Śmiałkowskim nową drogę „Świecznik koneserów” na Czarnym Kopiniaku, w dolinie Czarnej Jaworowej, w jednym z Jego ulubionych miejsc w ostatnim czasie. Tam też, wcześniej, 1. maja 2023 roku przeszedł swoją ostatnią zimową drogę, pokonując samotnie lodowe progi na Wyżnią Lodową Przełęcz. Lubił się także wspinać w skałkach, traktując je jednak przede wszystkim jako trening przed Tatrami. W ostatnich kilku sezonach ulubionymi „urządzeniami” treningowymi stała się Baba Jaga i Freney na Zakrzówku. Ten drugi cel po raz pierwszy przeszedł wprawdzie tylko „na wędkę” w roku 2020, ale za to w pierwszej próbie, co zważywszy na staż rocznikowy, jest ewenementem.
Był ciepłym, troskliwym, życzliwym i dobrym człowiekiem. Doświadczali tego nie tylko najbliżsi czy koledzy, ale też przypadkowo spotkani w górach ludzie. W sierpniu 2016 roku na drodze Šádek-Zlatnik, na pd. ścianie Kołowego Szczytu natrafiliśmy na zespół Słowaków, z których idący na drugiego nie był w stanie pokonać pierwszego trudnego miejsca na drodze. Ostatecznie zjechał do podstawy ściany, a jego osamotniony partner, Mišo Matuš dokończył drogę z nami. To spotkanie zaowocowało wieloma wyprawami. Jasiu i Mišo przeszli razem 17 dróg w Tatrach w lecie i 16 w zimie, głównie lodowych. Gdy w zeszłym roku Mišo uległ wypadkowi rowerowemu, Jasiu wielokrotnie Go odwiedzał i zabiegał o konsultacje medyczne dla niego w Polsce. Dwa tygodnie temu byli razem na spacerze nad Zielony Staw Kieżmarski, Jasiu mobilizował Mišo do aktywności jako najlepszej rehabilitacji po wypadku. Nigdy nie zapominał o towarzyszach górskich wypraw. Był jednym z inicjatorów wmurowania w roku 2019 tablicy pamiątkowej na Symbolicznym Cmentarzu pod Osterwą w 30. rocznicę śmierci na Mount Evereście Eugeniusza Chrobaka, Mirosława Dąsala, Mirosława Gardzielewskiego, Zygmunta A. Heinricha i Wacława W. Otręby.
Pełen radości i energii do ostatniej chwili, pozostawił po sobie niezrealizowane pomysły i dojmującą pustkę.
Jacek Ostaszewski przy współpracy Zbigniewa Tatarczucha
Poniżej wspomnienie Janka nadesłane przez Adama Śmiałkowskiego:
Odszedł z miłości do gór
Przy Jasiu poczułem i zrozumiałem, że w góry, do Tatr, idzie się nie dla zdobycia szczytu, nie po wybrany cel, ale dla drugiego człowieka. Że idzie się, tak ‘na spacer’ , jak mawiał Jasiu, żeby się przejść w jego towarzystwie, żeby w tym jego umiłowaniu Tatr, jeszcze głębiej odczuwać ich urok i majestat. W tej jego obecności, te wszystkie mijane ściany, dotknięte jego spojrzeniem, ożywały. Otwierały się na jego serdeczność, przemawiały skrytymi zacięciami, rysami, i tą swoją intymność jemu oddawały.
Nie ma sensu, ani żadnej potrzeby pytać jak zginął. Szukanie przyczyn jest tylko zbędną potrzebą racjonalnego umysłu, który chce wszystko porządkować, rozumieć, tłumaczyć. Jasiu odszedł z miłości do gór. Nie bezduszne góry go zabrały, nie został tam gdzie chciał. Był tam zawsze i umarł z miłości do Tatr. Nie ma wytłumaczeń. Miłość tak wielka, którą niósł w sobie Jasiu przechodzi nad tym, przemyka się po graniach i wierzchołkach, znika za moim, za czyimkolwiek horyzontem rozumowania i analizowania. Uniosła go poza nasze pragnienia zatrzymania Jasia na zawsze przy sobie, poza irracjonalną i egoistyczną usilność wstrzymania czasu i zdarzeń, by jeszcze z Jasiem tej jego miłości doświadczać, dotykać.
Jasiu miał także miłość do ludzi. Nie znam troskliwszego partnera od niego. Troszczył się o tych z którymi szedł, również poza górską ścieżką. Ostatni jego powrót z Tatr, był właśnie troską o człowieka, który przeszedł z nim w Tatrach wiele dróg. Nie była to kolejne wspinaczka, tylko miłość do człowieka, by się z nim przejść w ukochane miejsca, by wrócić do świata w którym się poznali, a od którego, tamtego odsunął dramatyczny wypadek (nie w górach). Jasiu mu przypominał gdzie byli, prowadził z powrotem do życia, przywracał utraconą pamięć. Tak właśnie Jasiu widział jego powrót – przez miłość do gór, wiodąc go swoją miłością do ludzi.
Jasiu nie potrzebował celu by znaleźć się w górach. ‘Cel się sam znajdzie’ – mawiał. ‘Zróbmy cokolwiek, a co, zobaczy się na miejscu’ odpowiadał na moje niezdecydowanie. Nie szukał nowych dróg, to one jego odnajdywały. On się tylko zachwycał napotykanymi ścianami, ich szczegółami, a one mu się poddawały, zapraszały. Chciał być tam gdzie jeszcze nie był. Nie w takiej czy innej dolinie, czy na jakimś szczycie, bo nie ma w Tatrach dolin, których by nie znał lepiej od zarośli je strzegących, ani szczytów, które by jego nie znały. Chciał odkrywać zakamarki, szczegóły, do jakich tylko jemu pozwalały się zbliżać, dzikie i niedostępne dla innych, góry.
Kiedyś po wyjściu z południowej ściany Małego Lodowego, szliśmy już nie związani łatwym podszczytowym terenem. Wiele razy szedłem tamtędy, wyszukując jedynie jak najmniej wymagającego dojścia do szczytu. Lecz Jasiu nie szukał końca dnia, i nigdy nie pozostawał obojętny nawet na najmniejsze uroki granitu. Dostrzegł gładkie zacięcie, do którego natychmiast przyparł, by po chwili zniknąć gdzieś w górze. Nim się uporałem z zacięciem i stwierdziłem, że było trudniejsze niż niejedno miejsce w ścianie, Jasiu już za mną wołał ze szczytu, gdzie się podziałem. Innym razem wybrałem drogę na Staroleśny Szczyt. Jasiu już wiedział którą to rysą pójdziemy, bo ją znał z jakiegoś wcześniejszego zapatrzenia swojego w nią, gdy włóczył się po okolicy. Żaden z nas nie sprawdził, że to nie jest rysa z opisu drogi, a nigdzie nie wzmiankowana, dziewicza połać ściany. I tylko z Jasiem dzieliła swe wdzięki.
Na pierwszej wspólnej drodze Jasiu poszedł zupełnie z boku planowanej drogi, bo mu się spodobała sąsiednia formacja. Przy kolejnym wyciągu doszedłem do pięknych płyt, przeciętych rysą. Zarosłe trawą i mchem pozostawały nietknięte. Mogłem je obejść, ale wiedziałem już, że Jasiu miałby mi złe uciekanie od piękna. Nie odważyłem się ich tknąć, były zbyt trudne. Jasiu zatańczył na nich z lekkością. Tą drogę ochrzciłem mianem „Jaśkowych baletów”. Jasiu przystał z wyrozumiałością dla tego, by jego imię było w tak mało poważnej nazwie. Po naszej ostatniej wspólnej drodze, która też nie miała być w założeniu nową, a jedynie za przyczyną Jasia, wstąpiliśmy tam gdzie było najpiękniej, poddałem kilka propozycji nazwania jej. Najbardziej przypadł Jasiowi do gustu „Świecznik koneserów”. Nie trzeba szukać symboli, same przychodzą, dzieją się i na wiele wskazują, zanim je zrozumiemy. Ale nawet gdy zrozumiemy, nic zmienić już nie możemy. Jest tylko smutno, że choć tak wiele było nam dane razem przeżyć, to jednak zbyt mało, aby zrozumieć lepiej i drugiego człowieka i to dlaczego się spotkaliśmy. Nic nie znaczą wszystkie ”tatrzańskie zdobycze”, one pozostają głęboko poniżej Jaśkowego uśmiechu, czy jego radości ze stąpania po dziewiczych płytach. Jasiu otwierał góry dla serca i serca dla gór.
Był Jasiu znawcą topografii tatrzańskiej, choć ze swoją znajomością się nie obnosił. Przeszedł wiele grani w tym Grań Tatr Bielskich, dokładniej niż ktokolwiek przed nim, wręcz purystycznie. Zimą, gdy zbyt wielkie ilości śniegu nie pozwalały na wspinanie, zaszywał się w głąb pustych dolin na zwykłych biegówkach. Napawał się Tatrami w każdych warunkach i o każdej porze. Wszystko to było tylko jego miłością do tych gór. Zawsze pozostawał skromny i w swoich odkryciach i w naszych rozmowach. Zawsze niezwykle ciepły, z uśmiechem, który niósł spokój i poczucie bezpieczeństwa, piął się po radość. Nic nie zmiecie tego uśmiechu z mojej pamięci, nic nie rozproszy pamięci o zwyczajnie dobrym człowieku, jakim pozostaje w moich myślach i w szczególnych górskich obrazach, Jasiu Świder.
Pozostań zawsze żywy i tak dobry jak w życiu, w każdej ludzkiej pamięci!
Wspaniałemu człowiekowi i niezwykłemu partnerowi
Adam Śmiałkowski
Zdjęcia: Jacek Ostaszewski