- Kategoria: Relacje
Moko 2018 - po wyjeździe
Michał Semow
W miniony weekend odbył się klubowy wyjazd do Moka, zwany potocznie obozem. Wydarzenie tym bardziej warte upamiętnienia, gdyż był to pierwszy wyjazd na taką skalę od kiedy pamiętam - czyli paru dobrych lat :) Dziwnym trafem o wiele większym zainteresowaniem cieszyły się podobne imprezy zimowe, ale jak widać preferencje klubowej społeczności na pstrym koniu jeżdżą i tym razem na liście przedwyjazdowej znajdowało się blisko 50 (!) osób. Tabor drżał ze strachu przed takim najazdem, jednak lipcowa, tatrzańska pogoda nie zawiodła i prognozowane na piątek opady wyeliminowały co słabsze jednostki :) Ostatecznie dotarło około 30 osób, co i tak w stosunku do roku poprzedniego było drastycznym wzrostem. Poważnie rzecz ujmując - na pewno duże znaczenie ma w tym sprawna koordynacja wyjazdu przez Magdę i spotkanie na którym Tomek opowiadał o możliwościach wspinaczkowych w Moku.
Kuba i Artur zmyci z Czołówki MSW, fot. Jakub Gałka
Koniec końców - ci, którzy mieli nosa, wystartowali już w środę lub czwartek. Do piątku do południa pogoda jeszcze wytrzymała i zespoły zdążyły coś załoić przed zlewą. Cała rzesza uczestników, którzy docierali w piątek popołudniu i w nocy, zastała Tatry przemoczone i otulone wilgotną chmurą. Solidny opad w nocy i mżawka od rana nie rokowały najlepiej, optymiści podkreślali zalety takiej pogody dla integracyjnego charakteru wyjazdu a najbardziej sprężone zespoły wystartowały nie bacząc na aurę. Jednostki o usposobieniu kontemplacyjnym i melancholijnym napawały się atmosferą mokrego Taboru. Prognozy mówiły o możliwości przejaśnień po południu, wobec tego wypadało jednak spakować szpej do plecaków i chociaż udawać że mamy zamiar iść się wspinać. Po spokojnym śniadaniu ruszyliśmy więc w podgrupach do bazy wysuniętej w schronisku i ze strategicznego miejsca przy stole na werandzie kalkulowaliśmy rozwój sytuacji: aż wreszcie jasne tony zaczęły dominować, mżawka ustąpiła i już nie było wyjścia. Plotki ucichły i “weranda” rozpierzchła się w dwóch kierunkach w celach wyłącznie wspinaczkowych. Dość powiedzieć, że ci którzy wybrali Mnicha, wybrali dobrze - Kopa Spadowa cała płynęła. Mnich zaś, poza nielicznymi klamkami, prezentował całkiem wyschnięty granit. Wspinaczkowa euforia trwała do późnych godzin popołudniowych, przechodząc płynnie w integrację w budynku dolnego Relaxu.
Witek na drugim wyciągu Kantu Klasycznego, fot. Jakub Gałka
Artek prowadzi Rysę Wojsznisa, fot. Jakub Gałka
Michał i kawałek Marcina na szczycie Mnicha, fot. Jakub Gałka
Paweł i Marcin po urobieniu kluczowego wyciągu Folwarku (VIII+), fot. Marcin Szymkowski
Tomek wspina się na Sprężynie, fot. Michał Semow
Niedziela ze swoją stabilną pogodą nie była już tak emocjonująca - wszyscy wstali rano i poszli się wspinać. Nie zaskoczyły również tłumy na Mnichu, z ok. 30 zespołów działających w rejonie (wg. książki wyjść), zaobserwowaliśmy jedynie trzy poza tym szczytem - jeden wycof z Kazalnicy, jeden zespół na Czołówce Kopy i jeden w szeroko pojętym rejonie Żabich.
Z Czarnym Stawem pod nogami i Kazalnicą w tle. Tomek na Żabich Zębach. Fot. Michał Semow
Patrząc na wykaz przejść z wyjazdu widać wyraźnie że niepewna pogoda skłoniła większość zespołów do działania na szybkoschnącym i łatwym-do-wycofu Mnichu, z drugiej strony cieszy to że jest tendencja wznosząca jeśli chodzi o cyfrę. Poza dwoma przejściami Folwarku Montano (gratulacje!) jest sporo zespołów z VI i VII na koncie, a nawet biorąc pod uwagę że to tylko “najbardziej wysunięta na południe podkrakowska skałka” to gdzie oswajać się z tatrzańską cyfrą jak nie tutaj :)