- Kategoria: Relacje
Wspinanie lodowe i drytooling w szwajcarskim Kanderstegu - Luty 2019
Po zakończeniu intensywnego sezonu letniego 2018 w mojej głowie zrodziła się myśl o wyjeździe na wspinanie lodowe w Alpy. Był to luźny pomysł o którym później w zasadzie zapomniałem. Dzięki sprężowi Sławomira Adamczyka idea doczekała się realizacji początkiem lutego 2019.
Po ustaleniu terminu wyjazdu zaczynamy zastanawiać się nad potencjalnymi rejonami. Sprawdzamy warunki i możliwości. Ostatecznie łączymy siły z zaprzyjaźnionym zespołem doświadczonych wspinaczy lodowych (K. Rychlik i M. Imielska) i decydujemy się pojechać do Kanderstegu, szwajcarskiej mekki wspinania lodowego. Dołącza też Marcin „Śruba” Ciepielewski, którego głównym celem jest robienie zdjęć wspinania lodowego.
Ze względu na znikome doświadczenie lodowe Sławka tworzymy prosty plan działania - ja prowadzę, a Sławek chodzi na drugiego i szlifuje swoje umiejętności. Gdy poczuje się wystarczająco pewnie przejmuje prowadzenie na prostszych wyciągach. Zapowiada się dobra zabawa.
Na miejscu witają nas dość wysokie temperatury, ale okazuje się, że pomimo upałów warunki są całkiem dobre. Pierwszego dnia decydujemy się odwiedzić leżący nieopodal centrum Kanderstegu (około 30- 40 minut spokojnym tempem) rejon Oeschinenwald. Zgodnie z oczekiwaniami zastajemy tam całkiem dobre warunki. Wszechobecne pionowe lodowe kolumny i wiszące sople nieco nas onieśmielają.
Po szybkiej konsultacji ze stałymi bywalcami rejonu decydujemy sprobować rzekomo ‘łatwy w tym roku’ Rattenpisoir (WI5+/170 m). Pierwszy wyciąg to stosunkowo łatwa (WI4?) prawie 60-cio metrowa lodowa ściana. Jednak długość wyciągu (prawie 60 m) i brak rozwspinania w lodzie szybko dają o sobie znać - mocno mnie nabiło. Po chwili odpoczynku i zmianie rękawiczek na bardziej precyzyjne, pełen obaw, wbijam się w kruksa drogi. Dość dobrze wylana lodowa kolumna z początku nawet lekko się wywiesza. Na szczęście dalej jest już „tylko” pionowo i czasem da się sprytnie rozstawić na nogach w czymś w rodzaju lodowej rynny. Ostatnich trzech wyciągów drogi większość zespołów nie prowadzi. Jest to około 100m łatwego lodu, jednak nam potrzeba metrów, więc niespiesznie wspinamy się do końca.
Zachęceni krótkim podejściem i wczorajszymi „sukcesami”, drugiego dnia wyjazdu znowu idziemy na Oeschinenwald. Tym razem decydujemy się zrobić kombinacje dróg Arbonium (WI5-) i Pingu (WI5+). Pierwszy wyciąg Arbonium pozwala się naprawdę solidnie rozgrzać. Drugi wyciąg to w zasadzie przeniesienie stanowiska bez większych trudności. Kruks to trzeci wyciąg drogi. Lodowe firanki, sople i około 50 m wspinania wymuszają na mnie stan pełnego skupienia - do tej pory nie miałem okazji wspinać się po takich lodowych formacjach. Zachowując pełne skupienie, asekurując się tak mądrze i pewnie jak tylko potrafię, przechodzę najtrudniejszą część. Dalej jest już trochę łatwiej. Przede mną jeszcze ok. 25 m wspinania, które pokonuje całkiem sprawnie. Niespodziewanie, jakieś 5 m przed ewidentnym miejscem na stanowisko, czuję opór na linie. Po krótkiej szarpaninie i nerwowej wymianie okrzyków ze Sławkiem, okazuje się, że źle przeklarowaliśmy liny, przez co zaplątały się na amen. Sytuacja jest trochę patowa - do góry nie da rady, nie bardzo jest jak założyć sensowne stanowisko, a ja znajduję się w zasadzie w pionowym lodzie. Dla poprawy psyche wkręcam śrubę. Systematycznie restując raz ręce, raz nogi czekam, aż sławek upora się z linami. Ostatecznie po jakichś 20 minutach udaje mu się uwolnić jedną żyłę, więc odwiązuje się z wciąż splątanej niebieskiej liny i kończę wyciąg. Ciężar porzuconej przez mnie liny dość skutecznie utrudnia Sławkowi wspinanie. Parę razy obciąża line. Przy okazji trochę się poobijał. Na szczęście to już koniec. Pomału robi się ciemno więc zaczynamy zjazdy. Zdecydowanie zasłużyliśmy na dużą pizzę.
Widok na kruksowy wyciag Pingu (po prawej)
|
Po jednodniowym odpoczynku następuje zmiana sektora na pobliski Kiental. Po 30 minutach jazdy autem i jakichś 5 minutach (!) podejścia, jesteśmy na miejscu. Południowe wystawy zdecydowanie nie nadają się do wspinania. Lód ewidentnie jest zbyt słaby i na naszych oczach regularnie urywają się olbrzymie bloki lodowe. Za to wystawa północna wygląda zdecydowanie lepiej. Lokalizujemy kilka fajnych dwuwyciągowych lodospadów i dość sprawnie je pokonujemy. Później naszą uwagę przykuwa estetyczna lodowa droga zakończona dobrze wylanym soplem. Ustalamy, że jest to rzadko wylewający wariant do drogi Sherpa. Jedynie końcowy sopel okazuje się być trudny. Prawdopodobnie dolna granica WI6. Forma i wiara we własne możliwości rośnie. Na koniec dnia podczas zjazdów udaje się nam bardzo skutecznie... zablokować linę. Po długich próbach jej odzyskania robi się ciemno i decydujemy, że wrócimy po nią na drugi dzień. Przygody tym razem zdecydowanie nas nie omijają.
Ze względu na masywne opady śniegu kilka kolejnych dni spędzamy na odzyskaniu liny, narciarstwie, rekonesansie warunków na niektórych drogach i słodkim lenistwie.
Rekonesans warunków na drodze NIN
|
Drytoolujemy też w oddalonym o ok. 1.5h drogi pod górę rejonie drytoolowym Ueschinen. Duży przewis i logiczne, estetyczne drogi o znacznych trudnościach. Niestety, żeby zacząć, trzeba się nachodzić, ale na szczęście można zjechać na nartach.
Próba na Pink Panther M9+,Foto by Marcin Ciepielewski |
Upały nie odpuszczają i warunki robią się coraz gorsze. Znowu szukamy szczęścia w Kiental. Razem ze Sławkiem decydujemy się przejść nieopisany w topo sopel. Mocno z niego kapie, a dolna część nie zapewnia odpowiednio pewnej asekuracji. Idąc od strony skały „deszcz” jest nieco mniejszy. Znajdujemy też parę spitów na poprawę psyche i humoru - nie odpuszczamy. W nagrodę dostajemy ciekawe wspinanie w skalno-lodowym kominie zakończone sprytnym przewinięciem na front sopla. Tego dnia Sławek prowadzi też pierwszy w życiu wyciąg w lodzie.
Opisywana wspinaczka na sopel, Foto by Marcin Ciepielewski
|
Ponieważ zdążyliśmy się nieźle rozwspinać w lodzie i trochę podrytoolować wracamy na Oeschinenwald. Wbijamy się w mikstowy klasyk rejonu Reise ins reich der Eiszwerge (M6+, WI5+, 150m). Pierwszy wyciąg bez historii - prosty lód. Drugi wyciąg zaskakuje. Lodu na typowym wariancie nieco mało. Decyduje się pójść nieco bardziej od lewej. Dość trickowa asekuracja z lodu i wspinanie w kruszyźnie dostarcza nam dużo emocji. Na dodatek pod nami wspina się inny zespół i trochę ich bombardujemy.
Dochodzimy do kruksa, który jest ciekawym trawersem zakończonym wyjściem siłową przewieszką. Skała i asekuracja do pewnego momentu bardzo dobra, potem robi się krucho. Sprawnie dochodzę do stałego haka, jednak po uderzeniu go dziabką okazuje się, że jest w zasadzie bezużyteczny. Skała w którą jest wbity zerodowała, widać też ślady po dodanych bez konsultacji z autorem drogi spitach - po nich zostały już tylko otwory. Na szczęście dzięki mikrofriendom udaje mi się sensownie przyasekurować i poprowadzić czysto wyciąg. W moim odczuciu to bardzo solidne M6+. Ostatni wyciąg to w teorii stosunkowo łatwa lodowa kolumna, lecz w tym sezonie lodu jest mało i tworzy przez to nietypową formację - zastajemy dwie lodowe kolumny zamiast jednej. Początkowo asekuruje się z jednej, a wspinam drugą. Zdecydowanie nie jest łatwo. Wspinanie kończymy nieźle zmęczeni psychicznie. Drogi Roberta Jaspera zdecydowanie trzymają poziom.
Kolejnego dnia Sławek czuje się już na tyle pewnie, że postanawia poprowadzić coś trudniejszego. Wybór pada na Namenloss (WI4+, Uschennen). Okazuje się, że metry zrobione na drugiego procentują. Prowadzenie odbywa z olbrzymim spokojem i zapasem. Klasa. Tego dnia dalsze wyciągi prowadzimy już na zmianę. To przyjemny dzien bez dodatkowych atrakcji.
Wyjazd pomału zmierza ku końcowi. Robimy małe przegrupowanie w zespołach i jadę z Krzyśkiem na Breitwangflue. To kawał ściany z dość poważnymi drogami. Nie wiemy, czy są warunki, ale mimo to wstajemy przed świtem i ryzykujemy trzy godzinne podejście. Niestety większość dróg w zasadzie nie istnieje. Decydujemy się jednak spróbować Alpha Saule (WI6, M6+, 300m). Początek to stosunkowo łatwe wyciągi lodowe, ale pomimo panujących wysokich temperatur lód jest przemrożony. Miejscami strasznie kruchy, a miejscami strasznie twardy. Dodatkowo nad nami wspina się szwajcarski zespół, więc musimy uważać na regularne bombardowanie lodem. Okazuje się, że z kruksowego fragmentu kapie jak z kranu. Potencjalna kąpiel i ciągłe bombardowanie z strony Szwajcarów ostatecznie skłania nas do odwrotu.
Fragment sciany Breitwangflue
|
Zostają 2 dni do końca wyjazdu. Wracamy podrytoolować i porobić fajne zdjęcia na Ueschinen. Ostatniego dnia z Krzyśkiem i Magdą idziemy jeszcze na Baretrit (WI5+). Czuję się fizycznie i psychicznie zmęczony. Nie chcę już prowadzić. Czas wracać do Polski, ale kiedyś na pewno tu wrócę.
Paweł Górka
Zobacz równiez - mini poradnik dotyczacy wspinania w Kanderstegu i okolicach: https://www.kw.krakow.pl/sww-kw-krakow/baza-wiedzy/przewodnik-wspinaczkowy/gory-swiata/714-wspinanie-lodowe-i-drytooling-w-szwajcarskim-kanderstegu-mini-poradnik.html