- Kategoria: Relacje STW
Elbrus
Pozdrawiam wszystkich, wybrane fragmenty moich przemyśleń z wypadu na Elbrus 27.04-03.05.2013r
Wiele informacji zostało świadomie ściągniętych z zasobów netu
Elbrus - bo to o nim będzie pisane
Masyw Elbrusa położony jest w centralnej części łańcucha Wielkiego Kaukazu, 11 km na północ od głównej grani, która stanowi aktualnie granicę z Gruzją.
Góra jest wygasłym wulkanem, którego ostatni okres aktywności miał miejsce w czasach historycznych około połowy I w n.e. Na wysokości 3.700-4.000 m n.p.m. zaczyna się lodowiec, który ma powierzchnię około 138 km². Elbrus jest o około 1.500 metrów wyższy od otaczających go szczytów, co sprawia że jest dobrze widoczny ze znacznych odległości. Znajduje się tu ponad 50 lodowców o łącznej powierzchni ok. 144 km2. I tym samym nazywany bywa Małą Antarktydą
ELBRUS, Oszhomaho, (5642,7m n.p.m.) to najwyższy szczyt Kaukazu i zarazem najwyższy szczyt Rosji. Masyw Elbrusa ma dwa odległe od siebie o około 3 km wierzchołki: zachodni o wysokości 5642,7 m. oraz wschodni o wysokości 5621 m stąd niektórym widok ma Elbus skojarzy się z "Piersiami dziewicy". Inni podają, że: nazwa góry wywodzi się od perskiego słowa Alborz, które z kolei odnosi się do nazwy legendarnej góry Harā Bərəzaitī z perskiej mitologii. W językach karaczajsko-bałkarskich Elbrus nazywany jest Mingi Tau (ros. Минги тау), co oznacza „wieczną górę”. W języku czerkaskim określana jest jako Uashhemafe, co znaczy „góra szczęśliwości” bądź „błogosławiona góra”. W języku gruzińskim Elbrus nosi nazwę Ialbuzi
Ciut historii
Pierwszych udokumentowanych wejść dokonali: na szczyt zachodni
w 1874 r. angielska ekspedycja kierowana przez Florence’a Crauforda Grove’a, na szczyt weszli także Frederick Gardner, Horace Walker, szwajcarski wspinacz Peter Knubel oraz ich przewodnik Ahiya Sottaiev.
Jeśli chodzi o niższy wschodni wierzchołek, do dziś nie ma zgodności, kto go zdobył - Rosjanie twierdzą, że kabardyjski pasterz Killar Chaszirow (10 czerwca 1829 r.), a Zachód twierdzi, że szczyt zdobyła ekipa wspinaczy w składzie Douglas W. Freshfield, Adolphus W. Moore i Comyns C. Tucker pod wodzą francuskiego przewodnika Francois Dévouassoud .
Pierwszym Polakiem na wierzchołku góry był Jerzy Rudnicki w 1956 r.
Elbrus "przerasta" okoliczne szczyty, charakteryzuje się wyjątkowo zmienną pogodą, bardzo silnymi wiatrami jak i niskimi temperaturami. Rozległość góry w połączeniu z otaczającą bielą podczas niepogody powoduje duże trudności w orientacji.
Istnieje kilka (naście) dróg prowadzących na Elbrus.
Od południa idą "kolekcjonerzy szczytów" oraz wyprawy "medialne", jak i klienci biur, oraz emeryci i renciści. Normalny pasjonat górski wybierze (powinien wybrać) każdą inną górską drogę. Droga cywilizacyjna przez "złomowisko" to wyrzucone pieniądze na tak daleki wypad.
Czy ta droga jest trudna?, skoro 13 września 1997r, załoga jadąca „Land Roverem” osiągnęła wysokość 5621 metrów (trzeba wspomnieć, że momentami auto było wciągane do góry), ale ówczesna „władza” chciała, aby był rekord i… był.
Rekord ten został odnotowany w Księdze Rekordów Guinnessa. Dzisiaj już jest nieaktualny
, ale Rosjanie chcieli to .....mieli
W rejonie Elbrusa na wys. 4600-5500m pogoda załamuje się dość często, pomimo, że symptomy tej zmiany są przewidywalne, także zawsze mamy czas zawrócić (mądry, świadomy wycof nie świadczy o słabości, nie przynosi nikomu ujmy).
Każdego roku na tej „kolekcjonerskiej górze” ginie kilkanaście osób (w 90% to, obcokrajowcy). Głównym powodem tragedii w rejonie jest ….. pogoda, która w sposób naturalny skraca pobyt w regionie (czyt. skraca wizę), gdy brakuje czasu, to pośpiech „zbiera swoje żniwo” . Następuje tzw. selekcja naturalna.
Determinacja, oraz to „Naj” często odbiera ludziom rozum. Gdy widoczność spada praktycznie do zera, temperatura gwałtownie spada, następnie dochodzi wiatr, suma tych czynników sprawia, że do tragedii już tylko mały krok.
Tragedie, spowodowane głównie faktem, że Elbrus jest górą bardzo eksponowaną i znajduje się dość blisko Morza Czarnego, co sprzyja zderzeniom ciepłych mas powietrza z zimnymi.
Ostatni śmiertelny wypadek z udziałem naszych, to sierpień 2015r, (biuro PKA) na tzw. „własne życzenie” smutne.
Spójrzmy na to z drugiej strony? Paradoksem jest, że sami (pośrednio) jesteśmy sobie temu winni. Decydując się na podróż w rejon Elbrus, musimy wcześniej wystąpić do konsula o vizę (z 2-3 tygodniowym wyprzedzeniem), oraz liczyć (w czasie naszego pobytu) na stabilną i dobra pogodę. Każdy bierze 14 dniową i zrobi wszystko aby wejść na tę górę, dlatego kolejki, ratraki, to już "norma". Długa jak i kosztowna podróż, zmusza nas do działań tzw. „siłowych i skrótowych”, co czasami przekłada się na późniejszą porażkę. Skoro wydaliśmy tyle „kasy” załatwiliśmy „wolne” udało nam się zebrać ekipę, załatwić wszelkie pozwolenia, przepustki, Oviry itp. (im więcej tym lepiej), przejechaliśmy ponad 2000 km, to teraz mamy zawrócić, odpuścić górze? MY -??
Dlatego, że pogoda nieciekawa, zmęczenie po podróży, (zazwyczaj mamy mniemanie, że wypadki zdarzają się innym, nam, w żadnym wypadku). Jeżeli posiadamy wcześniejszą aklimatyzacje to pół biedy, ale czy cały zespół ją posiada?. I tak powolutku wpadamy w wir „zdobywcy”. Szczyt doskonale widoczny, droga południowa łatwa, środki tzw. dopalacze (kolejki , ratraki) są do naszej dyspozycji i "kieszeni", trasa która już w kraju została opracowana w drobnych szczegółach, tylko prawa. lewa, prawa, lewa i z każdym krokiem bliżej szczytu.
Owszem droga „południowa” gdy patrzymy na tę górę,
wydaje się tak banalna, że przy dobrej pogodzie jest wręcz niemożliwe, aby ktokolwiek (zaaklimatyzowany) nie doszedł do wierzchołka.
Prowadzi ona z Azau. Dostępność kolejki sprawia, że dość szybko dostaniemy się na wysokość ok. 3500m, dalsza (już śnieżna) droga wytrasowana jest przez ratraki. Bezpiecznie i z dala omija strefy z groźnymi szczelinami. Górę (szczyt) można zdobyć pieszo lub na nartach, większość skiturowców zostawia narty w rejonie "Skał Pastuchowa" by dalszą drogę pokonać w rakach.
Wędrówka drogą normalną czyli „południową” (przy stabilnej i pewnej pogodzie) jest technicznie b.łatwa, zarazem wyczerpująca. Do pokonania mamy ok. 1500m przewyższenia (rejon Prijut leży na wysokości ok. 4100m),
Wejście na zachodni szczyt zajmuje 6 - 10 godzin, zejście 3-6 godzin. Turyści „Medialni” mogą (i wyjeźdzają) wyjechać ratrakiem do "Skał Pastuchowa" na wys 4600-4700m, zdarza się, że ratraki docierają do wys. 5100m (podobno jest to max. w tym rejonie).
Starczy tego wstępu
Jesteśmy w Rosji, przybywamy do miejscowości Elbrus, w sklepiku pytamy się o "normalny" nocleg (dostajemy namiary na dawny ośrodek sportowo-szkoleniowy, cena dla nas 500 rubli/osobę
W miejscowości Elbrus, robimy zakupy, lokalny kierowca za podwiezienie nas do Azau, prosi 10 $ , (rodzina, bieda etc.), ochoczo ładuje nas do auta. Na Kaukazie nikt nie zapina (ł) pasów, światła? jakie światła, kierowcy jeżdżą po .....kozacku, ale też ich drogi to istny off-road.
Azau, ogrom narciarzy, do wyboru mamy dwie kolejki: „gondolowa” oraz klasyczna. Kolejka („klasyczna” jak i gondolowa), na wys. ok. 3000m posiada stację przesiadkową , jadąc dalej wywożeni jesteśmy na wysokość ok. 3500m. Kolejka „klasyczna” czynna jest od 8.00 do 17.00, wjazd kosztował 400 rubli (dla obcokrajowców 17,5 $,
Z górnej stacji (3500m) czasami kursują pojedyncze krzesełka do miejsca, które potocznie nazywane jest Beczkami ok.3700 m
Jak dla mnie widok w stronę Elbrusa jest porażający, jak można było tu zgromadzić tyle zbędnego żelastwa, pordzewiałe słupy energetyczne, ogrom jakiegoś zbędnego żelastwa, cała otoczka tego miejsca, to coś nienormalnego (tylko pytanie? co jest normalne), wybudowanie tutaj pojedyńczej kolejki krzesełkowej to już porażka.
Ogrom skuterów śnieżnych jak i kilku ratraków, to tylko dopełnienie tego miejsca. Budki z jedzeniem, zapach oleju napędowego, kilku górskich rowerzystów wraz ze
swoim sprzętem, ogrom „ski” narciarzy, jak i wielu biegaczy trenujących przed majowymi zawodami ; i my „nienormalni” górscy turyści?
Nie, nie nigdy więcej, wiem to najłatwiejszy sposób na zdobycie tej góry.
Normalny turysta atakując” Elbrus” powinien o tej drodze zapomnieć, owszem wiedzieć o niej ew. nią schodzić, ale wchodzić tą drogą do góry to profanacja naszej górskiej pasji.
Szeroką wyratrakowaną drogą podążamy w kierunku „Beczek”, za nami jak i przed nami wielu skiturystów jak i biegaczy, którzy z zaciekawieniem spoglądają na nas, szczerze to bardziej na nasze plecaki.
Powoli, spokojnym krokiem oddalamy do tego złomowego przybytku, owszem widok Elbrus trochę wyrównuje mi ciśnienie, ale dla duszy to „porażka”. Po ok. godzinie dochodzimy do „Beczek”, gdzie "złomowy spektakl ma swój ciąg dalszy" oglądam ten „cud” i od razu dostaję propozycję noclegu (tylko 500 rubli za noc), w pobliżu kilka namiotów, rozglądam się za miejscem pod nasz namiot , znajduję obok rozbitego i zdemolowanego ratraka, dość ciekawe miejsce.
Ogrom ośnieżonych wierzchołków szczytów, na chwile podnosi moje morale.Na tej trasie jest zasięg, dzwonię do żony, informuję o zmianach w planie, od znajomych dostaje sms o stanie pogody. Oglądam się po okolicy. Na razie rozpoznaję tylko charakterystyczną Uszbę, jak i Donguzoma wraz z Nakratau
Nagle zagaduje mnie Rosjanin i już jestem zaproszony na symboliczny „Czaj”, ciepełko, jedzonko, coś nie coś wypiłem, atmosfera staje się miła, okazuje się, że Rosjanie wiedzą dużo o polskich himalaistach (Wielicki, Kukuczka, Bielecki), owszem mój rosyjski jest "cienki jak ołówek", wspomagam się językiem migowym, oraz gestami. Z czasem coraz więcej słów mi się przypomina :lol: . Na małym "gazie" w dobrym humorze wracam do namiotu, gdzie oznajmiam, że jutro ok. godz 8-9 wychodzimy w rejon Prijuta (ok. 4100m) to tylko 400m w górę, tam założymy na kilka dni naszą "bazę", następnie szybko zasypiam.
Wtorek 30.04
W nocy niezle dmuchało, namiot lekko oszroniony, leniwie wstajemy ok. godz 7 (naszego czasu, czyli wg lokalnego to godz. 9), totalny „luzik”. Namiot ciut cięższy, z uśmiechem na ustach, pakujemy nasze graty i do boju.
Wychodzimy ok. godz 9 , widoki (przed siebie), super, jak tu pięknie, chce się żyć :-) Idziemy szeroki wyratrakowanym śladem, co chwilę obok nas śmigają skutery śnieżne, jak i ratraki, którym często musimy ustępować.
Prawa, lewa, prawa z każdym krokiem coraz bliżej Prijuta. Na szczęście "Żelastwo" zostaje w tyle, przed nami tylko dwa wierzchołki Elbrusa, i od razu męskie skojarzenie. Co jakiś czas oglądam się za siebie, „żelastwo” coraz mniej mnie drażni.
Co jakiś czas przejeżdza obok nas kolejny ratrak z klientami. Zapach oleju napędowego roznosi się po trasie. W takich chwilach mam dość tych stron.
Po niecałych dwóch godzinach jesteśmy w rejonie Prijuta (ok 4080m), owszem po lewej stronie widzę rozbitych kilka namiotów, obok budynku Hotelu Prijut.
Rozglądam się dookoła, znajduję dwa ciekawe miejsca pod naszą ew."bazę". Spoglądam na Hotel Prijut 11 (cena noclegu 500rubli/noc).
Teraz rozpakunek i jedzonko, cały czas bacznie obserwuję Anię, zapomniała lusterka- hiihii , jest pierwszą dziewczyną, która wędrując ze mną, zapomniała takiego "ważnego" przedmiotu -hiii. Dociekliwie zadaję jej pytania o poczucie, sprawdzam jak sobie radzi z liczeniem tzw. "wstecz". Pogratulowałem, to jej kolejny nowy rekord wysokości tj 4089m. Jednocześnie proszę ją o natychmiastowa informację gdyby tylko źle się poczuła, miała wymioty czy tez biegunkę, nudności etc. Wychodzę na zewnątrz, przyglądając się drodze prowadzącej na szczyt. Przypominałem sobie, co o niej kilkanaście dni wcześniej czytałem. Zapamiętałem zdanie : "Droga na Elbrus nie jest trudna technicznie, ale bardzo długotrwała. Trzeba jednak uważać na szczeliny i zalodzenie. Do wejścia na szczyt (z Prijuta) potrzeba 8-10 godzin, na zejście 4-6 godzin. Ze schroniska Prijut idzie się pomiędzy dwoma równoległymi graniami skalnymi, sam wyruszam na drugą stronę, aby poznać okolicę. Znowu czapeczka (chyba) spowodowała, że zostałem zagadnięty przez dwójkę nowo poznanych Rosjan i ……znowu „czaj” po ok. godzinie, pożegnałem się z nimi. Nawiązuję kontakt telefoniczny z zoną, czytam sms meteo. Informuje Anię, że jutro (jeśli będzie się dobrze czuła) to chciałbym abyśmy ruszyli na tzw. "aklimatyzację" (ale na lekko) do "Skał Pastuchowa" tj. na wys. Ok 4600m , wyjdziemy jak będziemy gotowi, godzina nie została sztywno ustalona. Raczej szybko usypiam.
Wstaliśmy dość wcześnie ok. godz 6, Odpalam palnik i po raz kolejny gotuję wczorajszą stopioną wodę (ta codzienna czynność pochłania nam najwięcej czasu) musimy dużo pić, (moja własna sprawdzona teoria), gdy jestem na „4” , a jest możliwość, to wypijam w ciągu doby minimum 3 litry. Pogoda super, jest bezwietrznie, widoki na Elbrus fantastyczne. Dzisiaj mamy aklimatyzacyjne wyjście do "Skał Pastuchowa" czyli spokojne dotarcie do Skał, tam chciałbym posiedzieć 2-3 godziny, a następnie wolniuteńko zejść do „bazy”. Wiem, że sam posiadam niezłą „klimę” (w kwietniu 2x byłem w Alpach), jednak chcę aby dziewczę, powoli „łapało” wysokość, ale „nic na siłę” . Świadomie opóźniam wyjście do góry, wychodzimy ok. godz 10.
Późne wyjście z „bazy” miało także swoje złe strony, śnieg jest miękki, ciepło, skutery, ratraki, ale z drugiej strony zdrowie jest najważniejsze, widać dużą grupę młodych Rosjan na „deskach” (snowbord). Hałas, zapach oleju przejeżdżających kilku ratraków jak i kilku skuterów śnieżnych, ponownie zburzył mój mit o spokoju w górach wysokich. Może to już syndrom nowoczesnego zdobywania szczytów. Z drugiej strony skoro dla wielu turystów górski "idol" jakim jest Messner prawie do wszystkich himalajskich baz, latał „śmigłem”, to …czemu tracić ‘siły”. Jednak osobiście inaczej patrzę na góry, owszem w pewnych sytuacjach sam korzystam z usług górskich kolejek, jednak wszystko musi mieć jakieś granice. Wracamy do tematu, idziemy wolniutko cały czas do góry, obserwuję Anię, tj jej debiut w rakach :-)
Zbliżając się do skał, widzę, że i tu można znaleźć ciekawe miejsce pod namiot, ujecie jest nie wyraźne, ale pokazuje że można i tu znaleść miejsce pod namiot (y)
Po niecałych trzech godzinach osiągamy wysokość prawie 4700m, owszem wcześniej dotarliśmy do pierwszych kamyków „Skał”, ale świadomie podchodzę ciut wyżej. Inne ekipy także czynią to samo
Widok na „Skaly Pastuchowa” (tak to tylko porozrzucane rożnej wielkości kamienie) jak i tych na „parapetach”, patrzymy na schodzących w dół, dzisiejszych zdobywców Elbrusa. Wielu z nich idąc na Elbrus pozostawiło przy skałkach swoje narty, teraz zdejmują raki z butów i "śmigają po dzikim stoku", to mi się podoba. Kilka widoków, ale dziś moją uwagę przyciąga słynna „Uszba” Po 2-3 godzinach spędzonych na tej wysokości powoli schodzimy do bazy
Teraz klasyka czyli topienie śniegu, jedzonko, wykonanie kilku telefonów, jeszcze raz spojrzenie na sms-a z pogodą , kolejne topienie śniegu, napełnienie gorącą wodą termosu, pakowanie plecaka, szykowanie ubioru jak i wszystkiego co uważam za niezbędne do wyjścia w góry, chyba wszystko, no to …… do śpiwora. Pobudka będzie w nocy o godz. 0 30 (naszego czasu).
Alarm dość szybko wyrywa mnie ze snu, dobrze, że telefon był poza zasięgiem moich ramion, bo.... niechętnie opuszczam cieplutki śpiwór. Powolne ruchy jak i ogólna ospałość powoduje, że moje ruchy są powolne, wszystko dzieje się jak w filmie, który puszczony został w zwolnionym tempie. Podgrzewam jedzenie, szczerze, zupa którą lubię, wcale mi nie smakuje Ale o tej porze to mi nic nie smakuje, spożywam ją na „siłę” wiem, że muszę. Obowiązkowo wypijam ciepłą herbatę, jest już godz. 1 10?. Szook, jak ten czas szybko leci? Teraz tylko buty, założenie raków i w drogę, jest godz 1.28. Drogę znamy, przed nami „wąż turystycznych światełek”, jednak oni wyszli wcześniej. Czuję zapach oleju, wiem to kolejny ratrak wiozący „innych” turystów pod skały, po kilku minutach ustępujemy miejsca nastepnemu ratrakowi, za chwilę ustępujemy miejsca teraz temu wcześniejszemu ratrakowi, który wraca jako „pusty” na dół , powoli zaczyna świtać, powoli wchodzę w rytm, mijamy "skały Pastuchowa".
Na wysokości ok. 5000m zaczyna się trawers (w lewo), co prawda droga od dawna jest otyczkowana i bardzo widoczna, a założony (chwilami) wąziutki śnieżny ślad na lodowcu jest bardzo widoczny. Kilka ekip idzie innym wariantem przez lodowiec tj. kilkadziesiąt metrów niżej. Idę sam, podkręcam tempo, czuję się super. W miejscach, gdzie to jest (względnie) bezpieczne, wyprzedzam kilkunastu turystów, kilka ekip robi sobie „przystanek” na tej wąskiej ścieżce, szok. Powoli robi się coraz ładniej moje „foto” jest w plecaku, a lenistwo jak i ewentualne zagrożenie dla innych, nie pozwala mi się zatrzymać na tej ścieżce. Na razie odpuszczam robienia ujęć. Mijam kolejne osoby, dochodzę do bezpiecznego miejsca tj. zakrętu, skąd widzę już przełęcz (pomiędzy szczytami Elbrus-a).
W kilka minut docieram do przełęczy. Tutaj zaplanowany kilkunastominutowy postój, zmieniam rękawice, kolejny raz smaruję twarz porcją kremu, piję herbatę z batonikiem. Siedzę, jednocześnie obserwuję drogę prowadzącą dalej. Patrzę też na szczyt wschodni. Kilku turystów jest jeszcze przede mną, ich sylwetki oraz krótkie tyczki, wskazują prawidłowy kierunek drogi na szczyt.
Na przełęcz dochodzą kolejne grupy, oni także robią tutaj przerwę. Niebo idealne, ruszam do góry, wyprzedzam wolniejszych turystów, widzę już szczyt, jest coraz bliżej. Widzę szczyt, każdy zna to uczucie, sił przybywa, serducho wali mocniej.
Godz 8.20 jestem na szczycie, nieduży kopczyk z kamieni wieńczy śnieżną kopułę Elbrusa.
Wyciągam aparat (cik), który jednak nie pozwala mi wykonać więcej niż kilka ujęć, bateria pada jedna po drugiej szok. Na szczycie temp. minus 12 wiatr ok. 20km/h, skąd wiem ? na szczycie jest ekipa, która posiada przyrząd pomiarowy. Proszony jestem o zrobienie im kilku ujęć, sam proszę o to samo, skoro mój pada aparat, to proszę o kilka ujęć z mojej komórki. Doszedłem na najwyższy szczyt Kaukazu, jest radość, ale niepełna, bo sam, z zazdrością patrzę na inne zgrane zespoły.
Wchodzą kolejni turyści, gratulują sobie jak i wszystkim obecnym na szczycie, pamiątkowe zdjęcie, ogólna radość, rzut oka na okolicę. Z tej wysokości rozciąga się wspaniały widok na Kaukaz, szkoda, że rozpoznaję tylko legendarną Uszbę jak i Donguzoma. Po kwadransie schodzę z góry, na szczyt zbliża się kolejne osoby. Na odcinku przełęcz–szczyt-przełęcz spotkałem wiele osób w różnych przedziałach wiekowych. Po dotarciu do przełęczy, robię przystanek, teraz czas na gorące kakao, do przełęczy zbliżają się kolejne ekipy, po kolorach ubioru rozpoznaję, że je (czasowo) dawno wyprzedzałem.
Pogoda super, godzina wczesna, bacznie obserwuję, czy jest gdzieś założony jakiś „stary ślad” by bezpiecznie ruszyć, na drugi (niższy) szczyt. Rozglądam się, czy jakiś inny zespół, ma w planie wędrówki na niższy wierzchołek. Ciągnie mnie ten wierzchołek? Różne myśli chodzą mi po głowie?, samemu... bez mapy.... za duże ryzyko? niby droga wydaje się prosta, ba, wygląda na łatwą, ale, właśnie to ale, powoduje, że …… boję się samotnie ruszyć. W takich sytuacji, tak wiem, że to brzmi dziwnie, ale obawiam się tej drogi. Ostatecznie odpuszczam, daję sobie spokój z wejściem na ten niższy szczyt.
Schodzę w dół wchodząc na trawers oglądam się za siebie, tam przed chwilą byłem, szkoda, że sam….. Ja już tam byłem, to w dół, ale inne ekipy powoli podążają do góry
Na lodowym trawersie nie ma nikogo, czyli wszyscy co chcieli dzisiaj zdobyć szczyt są już w jego pobliżu lub tez na nim.
Nie chce mi się schodzić do „bazy”, nie jestem zmęczony, czuje się świetnie, właściwie to mógłbym ruszyć..ale wyżej, nie w dół?. Siadam na małym kawałku karimaty obok większego kamienia, wyciągam termos, tak teraz czas na kawę, dzwonię do żony, patrzę z uśmiechem na „Snikersa” (chyba gwiazdorzę – przypomina mi się telewizyjna reklama). Patrzę na te cudowne góry.
Oj ładne są, ładne, już się widzę jak jakiś weekend śmigam po nich, najpierw ruszyłbym.....nie nie na Uszbę, najpierw na "Donguzoma" szkoda, że te góry tak daleko od Polski i te vizy. Faktycznie, jak już tu jechać, to na miesiąc, oj byłoby co tu robić (wędrować) , może kiedyś zniosą wizy do Rosji, to byłoby ……….oj nie za mojego żywota, rozmarzyłem się .
Dużo turystów idzie aklimatyzacyjnie do Skał, pojawiają się także szybkobiegacze, Ciekawe połączenie; obuwie lekkoatletyczne ze śniegiem (lodowcem)
Po zejściu do „bazy”, Ania niby szczęśliwa, jednak wyczuwam, że ma niedosyt. Sam także mam lekkiego „kaca”. Pogratulowałem Ani, jakby nie było, dotarła na wysokość ok.4980m. Na trzeźwo analizuję taki a nie inny wariant naszej wędrówki. Ryzyko było zbyt wielkie, aby stawiać „wszystko na jedna kartę”. Żadna góra nie jest warta ceny najwyższej. Topię śnieg, szykuje jedzonko, dzwonię do żony, wysyłam do kilku znajomych sms-y. Patrzę dookoła, zdaję sobie sprawę, że powoli zamykam rozdział Elbrusem zwany. Analizuje ilość wody po stopionym śniegu, trochę mało, ale na dwie ranne herbaty wystarczy. Do śpiwora biorę rozładowane akumulatorki, następnego dnia chciałbym wykonać jeszcze kilkanaście ujęć w zejściu.
Budzę się na ostatni w tym rejonie wschód słońca
Jedzonko, pakowanie, sprzątanie, i w dół , Ania zbiera nasze „wyprodukowane” śmieci, jest już gotowa do wyjścia, mówię, że jeśli chce, to może iść, bo ja chcę jeszcze porobić trochę ujęć, widzę, że jej to "pasuje", szczerze taki układ mi odpowiada. Chcę być tu sam, wiem, że to ostatnie chwile, ruch turystów na razie minimalny. Wychodzę na główny „deptak”, rzut oka na nasze skałki, tak to w nich mieliśmy swoją bazę
Podążam pod hotel Prijut, by spojrzeć na skałkę, na której umieszczone tabliczki, przypominać będą potomnym o górskich tragediach, jakie rozegrały się pod górą.
Każdym krokiem, zbliżam się do cywilizacji, draźni mnie ten „złomowy”chaos,
Zjedżamy na dół Otoczenie niby górskie , ale klimaty ? niby nowoczesna kolejka, ale otoczenie, nie cieszy oka. Stragany, które za kilka dni będą miały duże powodzenie, ” babuszki” nie chcą schodzić z ceny? To trudno.
Kierowcy dwóch ciężarówek same oferują „podwózkę”, z uśmiechem odmawiam, robię trochę ujęć okolicy, uwagę moją przykuwa obrotowa armata, która mogłem sobie „pokręcić” :lol:
Po spotkaniu się całego zespołu, czas na ……..załatwianie dokumentów, mały szok, na poczcie w Terskolu, czy tez Elbrusie nie chcą nam potwierdzić naszego pobytu? Po pewnych problemach (za drobną opłatą) pewna babulinka potwierdza nasz pobyt , teraz znowu na pocztę , tam papierkomania (wszystko x2) po….. 4 godzinach stresu, mamy nareszcie potwierdzenie. udało się.
Teraz kierunek Polska. O drogach sytuacji na granicach nie piszę , bo szczegóły w relacji.
Cena benzyny: (po przeliczeniu) Ukraina ok. 4,10 zł Rosja 3.15zł, w Rosji za 1$ dostaliśmy 31 rubli
Trasa (opracowana przez Marka), którą wspólnie mieliśmy wędrować, wyszło jak wyszło czyli
http://www.gpsies.com/map.do?fileId=rieadkclgmmdrlla&referrer=trackList
Właściwy, ciąg moich spostrzeżeń w tego wypadu jest w linku;
http://www.forum.e-tatry.com/viewtopic.php?t=5180&postdays=0&postorder=asc&start=0
Janusz Podgórski