- Kategoria: Relacje STW
Staroleśny Szczyt (słow. Bradavica) - relacja z wejścia całkiem turystycznego
Otwieram klienta poczty i widzę ogłoszenie na grupie TW KW o poszukiwaniu osób do wyjazdu w Tatry. Niedługo się namyślając odpisałem nadawcy- Piotrkowi Zdaneckiemu. Umówiliśmy się na 5 rano. Wstawanie o 4 rano nie należy do moich ulubionych czynności- szczególnie po pracującej sobocie. Na parkingu pod znaną samoobsługową hurtownią okazało się, że w naszej ekspedycji będą nam towarzyszyć jeszcze 2 osoby –Jurek i Gerard. Po przepakowaniu sprzętu kapitan skierował nasz Volvolot na azymut południowy. Po drodze okazało się, że ekipa jest równie szurnięta jak ja, więc droga się nie dłużyła. Około godziny 7:15 po dotarciu do Tatranskiej Polianki ,wypakowaliśmy swoje upośledzone zadki i o 7:30 wymaszerowaliśmy.
|
zejście ze szlaku |
Uprzednio sygnalizowałem, że mam tempo powolne i niedługo później reszta mogła się przekonać kiedy zamykałem peleton. Po dotarciu pod piękne, tanie schronisko w stylu wczesnego Gierka krótka przerwa na jedzenie i dalsze zaplanowanie drogi. Postanowiliśmy zmienić nieco plan i wejść na grań od strony południowej. Przeszliśmy kawałek magistralą w kierunku wschodnim i chwile później odbiliśmy w lewo na rumowisko- stwierdzam, że tabliczki ustawiane przez TANAP/TPN się przydają- nawet jeśli nie znamy ich znaczenia. W/w rumowisko przeszło w trawiasty tarasik a potem w płytki żlebik, który doprowadził nas na Wielicką Kopę.
Wielicki Staw i Śląski Dom |
ewidentna ścieżka wiodąca na grań |
Dalej droga była ewidentna, żadnych trudności, rzekłbym, że komfort jak na szlaku. Im dalej szliśmy tym robiło się bardziej wysokogórsko. Droga aż do Kwietnikowej Przełączki prezentowała trudności 0+, I i może czasem II jeśli kogoś za bardzo poniosła fantazja. Niestety systematycznie pogoda zaczęła się psuć i musieliśmy obmyślać drogę spowici chmurami. Tyle dobrze, że przed nami szły dwie osoby(prawdopodobnie jedna z nich to przewodnik) toteż łatwiej było podejmować decyzje. Chwilą prawdy okazała się wspomniana wyżej Kwietnikowa Przełączka, krótka i wąska z lufą po jednej stronie i kiepskim żlebikiem po drugiej; na której końcu znajdował się duży kawałek granitu który trzeba było obejść albo z lewej-niekomfortowej strony; albo z prawej –łatwiejszej- za to po półeczce szerokości ¾ buta z lufą za plecami. Chmury jednak się przydały i jakoś przeszedłem bez asekuracji, którą i tak nie bardzo dałoby się założyć.
zadziwiające formacje granitowe |
jego wysokość Gierlach |
Dalej droga była łatwa- chociaż niezbyt komfortowa ze względu na piarg- prowadząca bezpośrednio na przełączkę między wierzchołkami naszej „brodawki”. Na przełączce zostawiliśmy plecaki i poszliśmy na Tajbrową i Klimkową Turnię. Chwila dla mediów, wpis w nawilgniętym zeszycie i podziwianie widoków… no właśnie- wszędzie mleko. Musieliśmy sobie to wyobrazić, bo nawet nie mogliśmy przeczytać w przewodniku bo nikt go nie miał. Chłopaki potem poszli na pozostałe 2 wierzchołki a ja postanowiłem sobie odpocząć.
mordor | Kwietnikowa Przełączka |
brygada RR |
Koło godz 15 zaczęliśmy schodzić- i znów moja przełączka – tym razem niestety bez zasłony „dymnej”- ale też poszło. Zaraz za przełączką znajdował się spit zjazdowy i wreszcie użyliśmy liny którą Jurek nosił w plecaku i dwoje z nas zjechało kilka metrów co by nie kusić losu. Następnie zeszliśmy trochę w dół i skierowaliśmy się w stronę Polskiego Grzebienia mając grań po prawej, niestety schodząc w żleby i gramoląc się po parchatych piarżyskach na „żeberka”. Ja ledwo szedłem a chłopaki darli do przodu. Postanowiłem w tej sytuacji nie testować się na kolejnym podejściu i zacząłem zejście w stronę szlaku prawdopodobnie Gulatą Priehybą. Doszedłem do szlaku i skierowałem się spacerowym krokiem w stronę Śląskiego Domu gdzie czekałem na resztę ekipy, która- jak się potem okazało- zaczęła schodzić za następnym żeberkiem nie idąc na Polski Grzebień i Wychodną Vysoką jak początkowo planowali. Zebrawszy się do kupy zeszliśmy do samochodu koło godziny 19. I tak zakończył się dzień z brodawkowym szczytem- czekała nas tylko droga do Krakowa i stanie w korku na Zakopiance…
|
||
wpis do pamiętnika |
zjazd w okolicy Kwietnikowej Przełączki |
Podsumowując cały ten wywód, muszę stwierdzić, że tura była udana – w końcu honorny szczyt zaliczony- chociaż męcząca- tutaj musze uderzyć się w piersi, odkaszlnąć flegmę tytoniową i wziąć się za siebie. Warto na tę drogę zabrać jakąś linkę, kilka podstawowych rzeczy typu HMSy, przyrządy i na wszelki wypadek kilka długich pętli, czy jakieś kości- wychodzę z założenia, że lepiej wziąć kilka dodatkowych rzeczy nawet jeśli się ich nie użyje, niż potem żałować, że się ich nie ma w awaryjnej sytuacji. W końcu nie jest to szlak więc nie ma co liczyć na łańcuchy, klamry w razie załamania pogody lub innego przypadku losowego.
Pozdrawiam i do następnego przeczytania.
Bartosz Sałaciński