- Kategoria: Relacje
- Bartek i Asia Klimas
Baltic trip 2016 - dziennik podróży
Pomysł wyjazdu (mapa) pojawił się dość spontanicznie ok miesiąc przed nim.
Wśród potencjalnych celów był kolejny wyjazd do Chamonix/Alpy. Niemniej z racji tego, że potrzebowaliśmy czegoś nowego - wybór padł na Norwegię.
Świeżo kupiony samochód (Ford Galaxy - ps. Hodor) stwarzał dodatkowe możliwości w kontekście tego wyjazdu (zabranie dużo zapasów i możliwość przerobienia go na minicampera i spania w nim).
Celem jaki sobie obraliśmy były Lofoty - znany i charakterystyczny archipelag wysp na północy Norwegii.
O ich urodzie krążą legendy - jedynie co odstrasza to dystans do pokonania - ponad 3000 km z Krakowa.
Postanowiliśmy, że jedziemy w dwójkę i wyjazd nie będzie stricte wspinaczkowy, zatem dojazd na Lofoty zaplanowaliśmy przez Litwę, Łotwę, Estonię, Finlandię i Szwecję. Zyskał on sobie nazwę Baltic Trip :)
Podziękowania
Zanim zaczniemy ten przydługawy dziennik podróży, w pierwszej kolejności chcemy podziękować: Markowi Wielgusowi, Piotrkowi Górce i Tomkowi Reinfuss za cenne rady i przewodniki po Norwegii :)
Plan dojazdu
Generalnie są dwie szybkie alternatywy dojazdu samochodem na Lofoty - albo tą, którą wybraliśmy (przez kraje bałtyckie), albo promem z Niemiec/Polski i dalej przez Szwecję/Kirunę, aż do Narwiku.
Nasza opcja jest krótsza (ok 3000km) w porównaniu z opcją Szwedzką - (3400km), niemniej nie jest ona najszybsza.
Z tego co nam wiadomo, w Szwecji możemy liczyć na dłuższe odcinki autostrad, w naszej opcji - było ich relatywnie niewiele.
Dziennik podróży (pisze Bartek)
Większość punktów które odwiedziliśmy, jak i naszą trasę znajdziecie na tej mapie.
dzień 0. (piątek 29.07) Prawie wyjazd
Miał to być dzień naszego wyjazdu - ja rano oddaję krew (dzień wolny) i ciśniemy od razu do Augustowa. Okazało się jednak, że realizacja konstrukcji łóżka do samochodu nie była taka prosta i zajęła więcej niż planowałem czasu.
Osobną kwestią były trwające w Krakowie światowe dni młodzieży i kapitalna atmosfera miasta, której nie chcieliśmy z Aśką ominąć.
dzień 1. (sobota 30.07) Droga do Augustowa
Z dużym opóźnieniem pakujemy się i ruszamy w kierunku Maniusia - naszej znajomej, która zaoferowała udostępnienie nam noclegu w domku przy Augustowie (mieliśmy odebrać klucze).
Do planowanego celu podróży docieramy późno wieczorem - piękne plenery domku nad mazurskim jeziorem towarzyszą pierwszej testowej nocy w samochodzie.
dzień 2. (niedziela 31.07) Wilno i Troki
Wyruszamy dość późno i jedziemy w kierunku Wilna. W planach mamy zobaczenie miasta, potem przejazd przez Troki.
Wilno samo w sobie specjalnie nas nie urzekło, za to Troki zrobiły duże wrażenie. Szkoda tylko, że to tak popularna miejscówka i dużo w niej ludzi.
Z Troków planujemy dojechać aż do Talinu. W poniedziałek mamy prom o 12 do Helsinek.
Drogi na Litwie, Łotwie i Estoni do szałowych nie należą - głównie to szerokie jednopasmówki. Na tzw trasie bałtyckiej jest relatywnie duży ruch tirów.
Do okolic Talina dojeżdżamy ok 1 w nocy i śpimy nad morzem - miejscówka do rewelacyjnych nie należała, więc i namiarów nie podaję :)
dzień 3. (poniedziałek 1.08) Talinn i Helsinki
Rano dojeżdżamy do samego Tallina i tankujemy pod korek samochód (w Skandynawii ceny paliwa są wyższe). Płyniemy promem Eckero Line - całość opłat (samochód i dwie osoby) to 75 euro. Można znaleźć połączenia już od 45 euro - trzeba tylko się dobrze wstrzelić i rezerwować z dużym wyprzedzeniem.
Przed wypłynięciem jeszcze zaglądamy na całkiem ładną starówkę miasta.
Promy Eckero Line odpływają z terminala A/B - samochodem należy podjechać do bramek min 30min przed terminem wypłynięcia.
Na samym promie możemy posłuchać lokalnych artystów zabawiających turystów swoim repertuarem :)
Po ok 2 i pół godzinie jesteśmy w Helsinkach. Helsinki - to miasto już z innej bajki.
Abstrahując od samej architektury - polecamy wybranie się na Main Square przy promenadzie/porcie. Tam są całkiem fajne namioty z lokalnym jedzeniem i całkiem tanio. Można tam np. dostać dużą porcję szprotek z ziemniakami i surówkami za 10e. Kawa/herbata i chleb w cenie.
Z Helsinek zmykamy na północ w kierunku Lahti i dalej w kierunku Jyvaskyla. Plan jest taki, aby gdzieś po drodze w tej krainie jezior znaleźć nocleg.
W tym celu polecam stronę excursionmap(http://www.retkikartta.fi/) oraz mapę z listą kąpielisk w Finlandii (zgubiłem link). Ja na chybił trafił wybrałem jedno z nich (Kiivilampi) i ustawiłem jako cel podróży - jak się okazało był to strzał w dziesiątkę.
Trafiliśmy na genialne jeziorko w środku lasu z parkingiem, przebieralniami i kibelkami. Jeziorko jest z pomostem, a woda przejrzysta i relatywnie ciepła.
Przyjeżdża tam relatywnie niewiele lokalsów - my tam zabiwakowaliśmy (w samochodzie).
Noc była już dość jasna - dzień polarny.
dzień 4. (wtorek 2.08) Ach ta Finlandia
Po porannej przebieżce wokół jeziora dość leniwie ruszamy w kierunku północnym (miasto Oulu).
Finlandia jakkolwiek piękna, jest w dłuższej perspektywie cholernie nudna - ciągle lasy i jeziora :)
Po dojeździe do Oulu (miasto nad Bałtykiem) robimy zakupy fińskiej wódki i paliwa (12,5 korony za litr) i ciśniemy dalej w kierunku już Szwecji i górniczego miasta Kiruna. Po drodze odbijamy w poszukiwaniu miejscówki na obiad i finalnie znajdujemy ją na przystani w miejscowości Granholmen.
Nocujemy przy drodze do Kiruny w lesie w miejscówce z kibelkami i miejscem na ognisko.
dzień 5. (środa 3.08) Szwecja i Norwegia
Rano zatrzymujemy się w górniczej Kirunie - czasu nie mieliśmy zbyt duża, ale poza poza drewnianym kościołem, kopalnią, hałdami i darmowym wifi w informacji turystycznej nic ciekawego znaleźliśmy. Podobno ciekawa jest wycieczka do widocznej w oddali kopalni żelaza (w końcu dzięki niej powstała linia kolejowa Kiruna-Narwik)- niemniej na to trzeba zarezerwować trochę więcej czasu. Kiruna jest też lokalnym punktem przesiadkowym - minęliśmy w mieście dużo turystów z plecakami. Zaczynają się tez pojawiać w końcu pierwsze górki.
Z Kiruny kierujemy się już na Narvik (Norwegia). Po drodze zaliczamy obiad w pięknej miejscówce nad jeziorem.
Po krótkiej kontroli na granicy (gdzie jedziecie, po co, i ile alkoholu macie) - wjeżdżamy do Norwegii. Od samej granicy wkraczamy do zupełnie innego, bajkowego świata. Domki na skale, jeziorka, krajobraz mocno górzysty - jednym słowem rewelacja:)
Po dojechaniu do wybrzeża odbijamy w kierunku Narwiku celem zatankowania (okazało się, że niepotrzebnie) i szybkiego zobaczenia miasta. W Narviku można zobaczyć terminal przeładunkowy żelaza z Kiruny jak i pozostałości po działaniach naszych żołnierzy walczących tutaj podczas II wojny światowej. Jak kogoś nie interesuje historia i technika, to śmiało może sobie to miasto odpuścić.
Z Narwiku zawracamy na północ i ciśniemy już na Lofoty. Po drodze mijamy pylony spektakularnego mostu (w budowie) - który skróci tą trasę dość mocno. Jego ukończenie planowane jest w 2017.
Pomimo późnej pory i padającego deszczu Lofoty prezentują się rewelacyjnie. Krajobraz jest bajkowy - my pierwszy biwak na Lofotach wybieramy polecaną przez wszystkich plażę Kalle - popularny darmowy camping dla wspinaczy.
dzień 6. (czwartek 4.08) Pierwszy wspin na Lofotach
Wylądowaliśmy na dość popularnym, ale za to ustronnym campingu. Jest urocza zatoczka z dużymi pływami (przy odpływie trzeba przemaszerować ok 300m do wody :) Są kibelki, co prawda wątpliwej, jak na Norwegię jakości no i jest bieżąca woda.
Jest on utrzymywany przez lokalną społeczność i jest na nim dość dużo miejsca do spania/parkowania.
Powoli zapoznajemy się jakie ściany są nad nami i wybieramy cel na popołudnie. Jest nią 4 wyciągowa dróżka za V+ UIAA z top50 przewodnika Rockfax wiodąca piękną rysą. Dojście pod nią zajmuje nam całe 10min. Ścieżka do niej zaczyna się tuż za kibelkami i ucieka prawo w las.
Droga ładna i oferująca fajne wspinanie w ciekawej rysie - generalnie na rozruch doskonała.
Na szczycie skałki podziwiamy rewelacyjny widok na zatokę i odległe wybrzeże Norwegii.
Ze skałki wątła ścieżka wiedzie w dół (po zejściu trawers w lewo pod skałą) do początku drogi.
Wieczór - o ile można tak powiedzieć (tu cały czas jest jasno) spędzamy na plażowaniu i oglądaniu kolejnych sektorów (ach ten Stormpillar).
Na wybrzeżu jest mnóstwo skałek idealnie nadających się do ćwiczeń do wspinania w rysach. Od takich zupełnie prostych, po te już dość poważne.
Nie ruszamy się na razie nigdzie dalej - zostajemy na campingu na kolejną noc.
dzień 7. (piątek 5.08) Blue Berry
Za kolejny cel wspinaczkowy wybieramy drogę Blue berry (kolejna z top50 Rockfaxa) - położona w głębi Djusfiordu. Podejście to ok 60min, początkowo wzdłuż fiordu, a później stromo do góry w kierunku dobrze widocznej ściany.
Już na samym dole podejścia zobaczyliśmy zespół na naszej drodze - zażartowałem do Aśki, że jeszcze zdążymy ich dogonić w ścianie - niestety okazało się, że tak się stało.
Przed nami pod ścianą był jeszcze jeden zespół (podobnie jak i za nami) - niemniej zgodzili się oni nas przepuścić (czy my wyglądamy aż tak źle?:)
Droga wiedzie systemem rys i zacięć (w sumie 7 wyciągów) - jest piękna i zdecydowanie warta polecenia.
Już na 4 wyciągu dogoniliśmy wspomniany wcześniej zespół delikatnie pytając, czemu tak się grzebią. Oni stwierdzili, że lubią spędzać czas wspólnie w ścianie... no to zostawiłem to już bez komentarza.
Na szczęście zespół chyba się nas przestraszył i odpuścił po 5 wyciągu i zjechał na dół. My po skończeniu drogi, też zjechaliśmy, korzystając z dedykowanych do tego zjazdów po prawej w płycie.
Po powrocie do samochodu pojechaliśmy do uroczego miasteczka Henninsvaer położonego na wyspach. Rekonesans miał też na celu znalezienie kolejnego miejsca do spania. Finalnie wylądowaliśmy na uroczej plaży Rørvikstranda i tam rozbiliśmy namiot (kolejne miejsce do tego przystosowane). Miejscówka jest super (kibelki, bierząca woda), wieczorny widok - niezapomniany.
Tego też wieczora rozpocząłem, jak się później okazało, nieskuteczną przygodę z wędkarstwem na tym wyjeździe :) Moja żonka postanowiła mi wcześniej sprezentować wędkę, celem konsumowania w dużej ilości pięknych i dorodnych ryb morskich na kolacje. Plotki głosiły, że ryby w Norwegii to i na żyłkę biorą ;) Okazało się, że ani żyłka, ani nawet przynęta ich nie skusiła :(
dzień 8. (sobota 6.08) Pierwsza VI
Coś nam słabo idzie wstawanie i zbieranie się do wspinania tego dnia. Plan był taki, aby spróbować się zmierzyć z rysowymi trudnościami VI na Lofotach. Pogłoska głosiła, że wyceny są tu dość zacne i trzeba dodawać +1 do nich. V-tkowe wyciągi, które robiliśmy, trzymały trudności, ale mieliśmy wrażenie że głównie dlatego, że jeszcze nie byliśmy rozwspinani w rysach.
Uderzamy na bliski parkingu i popularny sektor Gandalf. Jest na nim dość duży wybór ładnych, acz krótkich (2-3 wyciągi) dróg.
Wypatrzyliśmy piękną VI (Tromsø ekspressen) co biegnie (w sumie 3 wyciągi) systemem zacięć i zaczyna się jednym z największych na ścianie. Droga z oddali prezentowała się groźnie i majestatycznie - jak się później okazało, z bliska, wcale taka trudna nie była. Po jej skończeniu - schodzimy ścieżką na dół - do podstawy ściany.
Plan był taki, aby zmierzyć się jeszcze z jedną VI, ale pogoda nie nastrajała do tego (lekka mżawka) jak i potencjalne drogi były już zajęte.
Warto wiedzieć, że lokalnych ścianach rzadko możemy znaleźć stanowiska zjazdowe, jak i w ogóle stanowiska, czy też pozostawioną przez kogoś protekcję. Generalnie dominuje styl clean :) Tak więc w przypadku załamania pogody - jesteśmy skazani na własną inwencję i sprzęt :)
Finalnie odpuszczamy i jedziemy na nasz camping pichcić obiad i zażywać kąpieli w chłodnym oceanie.
dzień 9. (niedziela 7.08) Gandalf
Relatywnie szybki poranek i znów lądujemy pod Gandalfem - robimy mega klasyka (o nazwie Gandalf zresztą) wariantem oryginalnym za VI+, potem szybkie zejście i dokładamy piękną dwuwyciagową dróżkę za VI.
Plan zrealizowany - wracamy na camp (w prognozie zapowiadali po południu opad) - pakujemy namiot (kolejny dzień do zlewa) i gotujemy obiad.
Po ogarnięciu się ruszamy w końcu w kierunku celu naszej podróży czyli do wioski o enigmatycznej nazwie A (ostatnia litera w alfabecie norweskim), która znajduje się na samym końcu Lofotów.
Te 100 km drogi, to prawdziwa bajka - krajobraz zmienia się od łagodnego i przyjaznego, po surowy i groźny.
Po drodze znajdujemy piękną dolinkę, która wiedzie do Nusfjord - ściany górskie onieśmielają, a sama wioska, jak i fiord pozostawiają niezatarte wrażenie.
W końcu docieramy do A - tak jak się spodziewałem, niewiele tam jest, poza końcem drogi lądowej :) Szybki spacer na klif i po miasteczku i wracamy na jeden z pobliskich parkingów, aby na nim zjeść obiad i przenocować. W nocy mają przyjśc opady - i tak też się stało.
dzień 10. (poniedziałek 8.08) Bajkowa plaża
Wstajemy dość późno - ze względu na deszcz i jedziemy do upatrzonego 50 km wcześniej parkingu z wiatkami, aby pod nimi zrobić obiad i przeczekać niepogodę.
Podczas szaleństw obiadowych (grzanki, naleśniki) - kończy się pierwsza 2kg butla z gazem - czyli prawie zgodnie z planem (mamy dwie).
W międzyczasie obserwujemy polskich wędkarzy jak poniżej bezskutecznie próbują złowić ryby (nie jestem sam :)
Decydujemy że jedziemy dalej zwiedzać - może coś ciekawego znajdziemy
Po drodze mijamy drogowskaz na plażę w Haukland - skręcamy i jedziemy. Docieramy do najbardziej bajkowej miejscówki jaką spotkaliśmy na Lofotach.
Teoretycznie nie można na niej campować, ale nikt się tym nie przejmuje :) Plaża i okolice są rewelacyjne. Na wieczór jeszcze chcemy zrobić trekking wokół pobliskiej góry. Tzn Asia idzie, ja ide się przebiec. Pętelka jest rewelacyjna - zajmuje mi ok 50min. Plan był taki że dobiegnę do Aśki, która wyszła z 30min wyprzedzeniem. Problem jest taki, że jej nie spotkałem - okazało się że odbiła na pobliski szczyt i tak się minęliśmy. Nic to - była okazja do zrobienia jeszcze jednej pętelki :)
Na drugą stronę góry co jest przy plazy można się dostać tunelem albo tą ścieżką. Po drugiej stronie jest koniec Norwegii :) - generalnie mocno polecam ten trekking/przebieżkę.
Po zakończeniu, krótka kąpiel w morzu i ciśniemy dalej. Plan był taki aby zobaczyć jeszcze dwie polecane miejscówki (gwiazdki na mapie) m.in Eggum (z pobliskim sektorem sportowym). Generalnie to ciężko je polecić. Wjazd na plażę w Eggum był płatny a ta druga miejscówka nie oferowała nic ciekawego.
dzień 11. (wtorek 9.08) Dupówa
Od rana znowu leje - więc niespiesznie się zbieramy. Plan jest taki, że jedziemy do miasta Svolvaer na rozpoznanie :)
W miasteczku uderzamy do informacji turystycznej (free WiFI!:) kupujemy jakieś kartki i znaczki. Potem jedziemy na obiad i kolejne połowy - niestety znowu straciłem przynętę :(
Lądujemy finalnie z powrotem na plaży w Kalle. Chwilowo przestało padać, niemniej mocno wieje - plan jest aby uderzać na upatrzony Vesterpillar na Presten kolejnego dnia. Niestety w nocy wciąż leje - wygląda to słabo.
dzień 12. (środa 10.08) VesterPillar na Presten.
Wstajemy w miarę wcześnie - jest lampa. Ogarniamy śniadanko i ciśniemy pod Presten (podejście 10-15min). Filar jest zachodni - wiec do końca nie jestem przekonany czy jest sens jechać na niego wcześnie rano. Przewiduję słońce dopiero ok 12-13 w ścianie. Niemniej meldujemy się wcześniej - okazuje się, że w ścianie jest już jeden trójkowy zespół, pod startem drogi szpeją się zaś dziewczyny ze stanów. Za nami jeszcze ciśnie trójka z Norwegi - oni cwaniacko postanawiają uderzyć na oryginalny start do drogi - krótszy i łatwiejszy. Jak się później okazuje - wyprzedzają nas i dziewczyny (wariant dochodzi do głównej drogi) i przez co mamy później dodatkowe godziny czekania na stanowiskach.
Dziewczyny ze stanów okazały się całkiem sprawnym zespołem - prowadziła tylko jedna, druga zaś tylko asekurowała. Niestety, ze względu na przestoje droga zajęła nam zdecydowanie wiecej niż planowaliśmy ( w sumie do 9 i pół godziny) z czego czekania w ścianie było ok 3h...
Opis drogi (w nawiasie prowadzący wyciąg):
-
V+ (A) Relatywnie czujny początek sekwencją zacięć.
-
VI-(B) Crux to dość palczasta sekwencja w zacięciu z lekkim klinowaniem.
-
VI (B) Czujna sekwencja na płycie - parametryczna.
-
V (B) Łatwe przewinięcie i podejście przez trawiastą półkę.
-
IV (A) Z wielkiej póły lekko połogim zacięciem w lewo aż do jego końca.
-
VI- (B) Dość czujne zacięcie i później trawers w lewo trawiastą półą do kolejnej półki ze stanem.
-
VI (A) Piękny wyciąg na początku lekkim zacięciem, potem sekwencja dwóch rys.
-
V+ (B) Czujne zacięcie/flejk na początku, później kolejne, tym razem leżące (trochę mokre) zacięcie.
-
VI (A) Piękne i lekko leżące zacięcie z dobrą asekuracją. Całość trzeba poprowadzić na dobrym tonusie ciała - nie ma za dużo stopni - większość na tarcie. Asia trochę pomarudziła, że siły nie ma itp. Niemniej z racji tego że asekuracja była pancerna pozakładała odpowiednią ilość przelotów. Ja na drugiego miałem jedną konkluzję - na pewno nie miałbym na prowadzeniu tyle siły, aby aż tyle przelotów zakładać :) Piękny wyciąg.
-
IV (A) Zygzagowaty wyciąg.
-
V+ (B) Fajne zaciątko na początek, potem lekkie obniżenie i czujny trawers do trawiastego żlebu (III+). Tutaj chyba najlepiej zmienić buty i cisnąć w podejściówkach do góry. Ja robiłem to w wspinaczkowych i chyba bałem się najbardziej na całej drodze, bo trawy były mokre i błotniste. W żlebie powinno się założyć stan, niemniej my już na lotnej do końca pociągnęliśmy. Jedna rada - na pewno warto się w tym żlebie asekurować, bo można w zupełnie nieprzewidywalnej chwili z niego wyjechać (szczególnie po opadach).
Zejście:
Najlepiej iść w kierunku widocznego po lewej stronie szczytu. Ścieżka ze szczytu Presten wyraźnie prowadzi w tym kierunku. W pewnym momencie rozdziela się - w lewo do przełęczy, w prawo na szczyt. Spod wspomnianego szczytu zejście na sam dół wyraźną ścieżką aż do zatoki.
Ogólne wrażenia:
Droga to faktycznie turbo klasyk - ciężko jej nie polecić :) Różnorodne formacje, wyciągi z cruxami, jak i ciągowe - dobra jakość skały (z małymi wyjątkami) jak i pancerna asekuracja. Niemniej wg nas do zupełnie łatwych nie należy - do wyceny należałoby dołożyć co najmniej plusik, a miejscami i cały stopień. Na pewno warto być rozwspinanym w VI trudnościach aby wiedzieć czym one pachną na Lofotach :)
Pod wieczór znów jesteśmy w Kalle gdzie robimy hot dogi z kiełbasy z grilla i pieczonego chleba.
dzień 13. (czwartek 11.08) Wyjazd z Lofotów
Opuszczamy Lofoty. Finalnie korzystamy z promu z Lodingen do Bognes. Jest generalnie kilka alternatyw jak się wydostać z Lofotów - trzeba sobie to zbilansować cenowo (paliwo) i czasowo. Można np dojechać na sam koniec do Moeskens (miejscowość tuż przed A) i stamtąd wziąć prom do Bodo. To już długa przeprawa no i kosztuje odpowiednio więcej.
Po dotarciu do Bognes generalnie ciśniemy na południe poprzez malownicze klimaty Norwegii.
Noc nas zastaje w odludnym parku Saltfjelled. Już nie jest tak jasno w nocy, więc ryzyko wpakowania się w renifera jest duże, tym bardziej że do nocy dołączyła jeszcze mgła. Finalnie nocujemy w okolicach ośrodka który symbolicznie wyznacza granicę koła podbiegunowego.
dzień 14. (piątek 12.08) Dalsza podróż i wieczorne Trondheim
Całość trochę pochmurnego dnia schodzi nam na dojeździe do Trondheim. Warto wiedzieć, że ekspresówki, na które wjedziemy przed miastem są już płatne za poszczególne odcinki. Podobnie jak i sam wjazd do miasta. Są to opłaty na poziomie 1-40 NOK.
Do miasta przyjeżdżamy relatywnie późno.
Trafiliśmy na zjazd starych (chyba głównie amerykańskich) samochodów. Starych, ale jarych - jest dużo Mustangów, Dodge, Chevroletów itp. Bryki są dość mocno odpicowane i jest ich dużo. Wygląda na to, że to kolejny konik Norwegów.
Co do samego miasta, to starówka jest całkiem ładna. Warto zobaczyć kanał miejski (Ostre Kanalhavn) z ciekawą nadbrzeżną zabudową, przejść się dzielnicą Bakklandet i okolicami starego szpitala Hospitalslokka - takie trochę klimaty jak z krakowskiego Kazimierza i Podgórza. Dodatkową atrakcją Bakklandet jest winda rowerowa (pierwszy raz coś takiego widziałem), która wiedzie na zamkowe wzgórze (z widokiem na miasto).
Ładna też jest katedra w centrum - niemniej jak w większości kościołów wstęp do niej jest płatny. My niestety byliśmy na tyle późno, aby do niej wejść.
Faktem jest jednak, że znaleźliśmy jeden otwarty kościół w centrum. Niemniej to co zastaliśmy w środku dalekie było od tego do czego się przyzwyczailiśmy w Polsce. W kościele urządzona była knajpka, gdzie podawano kawę i ciastka. Było tam tez dużo bezdomnych imigrantów śpiących po ławkach. Generalnie rzecz ujmując - smutny to był dość widok - taki trochę schyłek chrześcijaństwa.
Po tym relatywnie krótkim spacerze ruszamy dalej na południe - dalej jadąc E06 aż do miejscowości Dombas. Potem skręcamy na E136, która wiedzie pod ścianę Troli, czyli doliny Romsdalen.
Nocujemy kilkanaście kilometrów za Donbas na fajnym dwupoziomowym parkingu.
dzień 15. (sobota 13.08) Ramsdal, Trollweggen i droga Troli
Rano spotykamy na parkingu wycieczkę Koreańczyków, która też jedzie zobaczyć ścianę i drogę Troli. Generalnie mocno zainteresowani są tym jak i z czego sobie przyrządzamy śniadanie :)
Niestety przy dojeździe do Romsdalen pogoda nam nie sprzyja - trochę leje i jest niski pułap chmur.
Tak czy siak widok robi wrażenie- ściany są dodatkowo poprzecinane białymi kreskami wodospadów. Po drodze jest po lewej atrakcja w postaci masywnego wodospadu przy drodze - warto zobaczyć.
Zatrzymujemy się w centrum turystycznym pod ścianą Troli. Dolną część ściany widzimy, jednak górna już skrywa się w chmurach. Widok jest imponujący.
Zjeżdżamy do miejscowości Andalsness i tam chwilę zatrzymujemy się w centrum informacji (ach to Wifi;) i robimy jakie zakupy z pamiątkami.
Ja kupuję błystkę do łowienia, niemniej i tak ją później przy kolejnym łowieniu gubię :(
Ciśniemy dalej w kierunku drogi trolli. Okazuje się ona spektakularną serpentyną wiodącą w otoczeniu stromych ścian i dwóch solidnych wodospadów. Na jej końcu jest oczywiście kolejne centrum turystyczne z platformami widokowymi i sklepami z pamiątkami. Niemniej wszystko jest w miarę z gustem zrobione - utrzymane w surowym górskim klimacie.
Ciśniemy dalej uroczą górską dróżką w kierunku Linge i promu. Wiedzie ona cudnym płaskowyżem o dość surowym charakterze w otoczeniu wysokich ścian skalnych. Zjeżdżamy finalnie do promu i przeprawiamy się do Eldstal. Stamtąd znowu serpentynami do góry, potem zjazd do kolejnego fiordu i kolejnej uroczej miejscowości i znów dalej do góry. Droga mega widokowa - niestety - trochę przeszkadzają nam chmury i mgła. Po kolejnej przełęczy (1038m) zjeżdżamy kolejnym płaskowyżem na dół w otoczeniu jeziorek i rozsianych wokół nich Hytt.
Finalnie zatrzymujemy się nad jeziorkiem Breidalsvatn (chyba) na fajnym parkingu. Próbuję znów swoich sił w łowieniu ryb i znowu gubię błystkę. Niemniej zyskuję kilka dodatkowych punktów doświadczenia wędkarskiego :)
dzień 16. (niedziela 14.08) Śnieżna droga i karmienie fiordów z Hytty
Rano budzi nas słoneczko i po kąpieli w jeziorku i śniadaniu spędzonym na obserwowaniu rybaków, którzy wyciągają swoje puste sieci z jeziora, ruszamy dalej w kierunku Lom. W samym Lom jest piękny kościółek - oczywiście wstęp płatny - za 60NOK. Ideologicznie nie płacimy za wstęp do kościoła - więc robimy fotki kościoła z zewnątrz i jedziemy dalej - naszym celem droga olbrzymów.
Wiedzie ona na północy masywu Jotunheimen - najwyższego w Norwegii. Dla tych spragnionych trekkingu - chyba najlepszą opcja od tej strony jest dojechanie do Spiterstulen (droga płatna - opłata w schronisku, nie ma szlabanu - chyba 120NOK). Stamtąd startuje duża część szlaków na najwyższe szczyty masywu. Aby się jednak na nie wybrać - trzeba mieć już raki - duża część szlaków wiedzie lodowcem.
My ciśniemy dalej - podjeżdżamy jeszcze drogą do Juvashytta - ale ona też okazuje się płatna - rezygnujemy i jedziemy dalej drogą olbrzymów.
Po drodze mijamy jeden uroczy hotel hotel (warto się zatrzymać) z wysoką kamienną kolumną prezentującą historię Norwegii. Hotel ma ciekawą historię - warto o niej poczytać.
Na przełęczy Krossbu zostawiamy samochód, aby zrobić sobie wycieczkę w okolice widocznego na południu szczytu. W schronisku dostajemy informację, że wyprawa tam tylko przy opiece przewodnika (taaa - jasne). Podchodzimy szybko do lodowca, omijamy go ścieżką po lewej i wychodzimy na garb wiodący do samego szczytu. Niestety był to już kawał drogi, a sam szczyt był w chmurach - więc odpuszczamy go i schodzimy inną drogą na dół do samochodu.
Jedziemy dalej - wstępnie zaplanowaliśmy zjechać główną drogą i dalej promem. Okazało się jednak że od schroniska Turtago wiedzie płatna droga (80NOK) do Arda, która znacznie skraca ten dystans. Zatem wybieramy ją i znowu kosmicznymi klimatami pniemy się pod górę serpentynami, aby za przełęczą opaść w dół do Ardal.
Dojeżdżamy do tej miejscowości, która leży nad zatkanym fiordem - mianowicie w miejscowości wcześniej najwyraźniej obsunęły się oba zbocza i go zablokowały - teraz tam jest miasteczko. My po przerwie na obiad ciśniemy w kierunku wjazdu na tzw śnieżną drogę z Laerdal do Auralnds. To dość wąska dróżka biegnąca przez kolejny piękny płaskowyż. Ciężko się powtarzać, ale kolejne kilometry robią duże wrażenie. Na przełęczy jest dość dużo śniegu i wyraźniej niższa temperatura. Spotykamy tam Polaków, co też podróżują po południu Norwegii. Co ciekawe, przed nami na przełęcz wjeżdżał też taki mocno kopcący mini autobus. Sami zastanawialiśmy się, kto się nim zapuścił w to miejsce (zakaz wjazdu samochodów z naczepą i o długości chyba powyżej 12m). Na parkingu okazało się, że jest do dość słusznej postury austriacki tatuś z gromadką dzieciaków. Autobus przerobiony na campera miał z boku naklejone urocze kaczuszki - jak widać, da się i tak skutecznie zwiedzać Norwegię :)
Ruszamy dalej na dół - po drodze zaliczamy jeszcze dość spektakularną platformę widokową na najdłuższy fiord na świecie (fjord jak fjord) :)
Zjeżdżając z śnieżnej drogi do samego Aurlands napotykamy ładnie położone hytty z widokiem na ten fiord. Decydujemy się skorzystać - jeszcze próbuje z właścicielem trochę stargować cenę - niemniej u nich chyba to zupełnie nieakceptowalne zachowanie. Zostaje zatem przy pierwotnym 450 NOK. Trochę dużo, ale warto było :)
Wieczór upływa na werandzie hytty i sączeniu piwka/herbaty.
dzień 17. (poniedziałek 15.08) Jotunheimen część 2
Rano godzinny trening podbiegów i po śniadaniu jedziemy ponownie w kierunku Jotunheimen, tym razem od wschodniej strony masywu. Jest tam polecane do zobaczenia miejsce - wąski grzbiet, który oddziela dwa jeziora leżące na różnej wysokości. Już sam dojazd robi duże wrażenie. Odmiennie od drogi olbrzymów - tutaj przemieszczamy się rozległymi kosmicznymi płaskowyżami, przypominającymi trochę amerykańskie prerie.
Po dotarciu na miejsce (Mauranger Beseggen) zostawiamy samochód na skrzyżowaniu - dwa parkingi leżące w głębi są płatne i średnio opłacalne, bo kosztują 120NOK a oddalone są tylko o 2km. Jest też ścieżka, która wiedzie w kierunku interesującego nas grzbietu.
Aby dojść do wspomnianego miejsca, trzeba najpierw wejść na szczyt 17xx, a potem z niego zejść ok 300m. Na LocusMaps znaleźliśmy alternatywną ścieżkę zejściową (co nam da ładną pętelkę) - co ciekawe, na Norgescart jej nie było. Liczyliśmy, że jednak nie będziemy musieli się wracać tą samą drogą, gdyż była ona dość długa i nudna. Od parkingu zajęła ona nam do szczytu 2h, zaś do samego przewężenia - ponad 2h30min. Miejsce jest faktycznie magiczne - ponad wielkim jeziorem poniżej, znajduje się kolejne (ok 300m wyżej) - całość oddziela grzęda szerokości ok 10m stromo opadająca w dół.
Po drodze znaleźliśmy naszą ścieżkę, której szukaliśmy - nie był to najwyraźniej oficjalny szlak, bo nie był oznakowany. Wiodła ona wielkim zachodem i stromo schodziła do ścieżki biegnącej wokół niższego jeziora. Generalnie nie jest to łatwe zejście i raczej trzeba być mocno na nim skoncentrowanym, bo ewentualne poślizgnięcie może się zdecydowanie źle skończyć. Po opadach wg mnie ono zupełnie odpada. Zdecydowanie też lepszym rozwiązaniem jest podchodzenie nią, niż schodzenie. Ścieżka kończy się przy jeziorze na piargu z usypanym wielkim kopcem.
Niestety po zejściu czekał nas dość długi spacer wzdłuż brzegu jeziora, aż do schroniska i potem aż do samochodu. Całość wycieczki, dość szybkim tempem zajęła nam 5h15min.
Zdecydowaliśmy, że prześpimy się na jednym z wielu parkingów na płaskowyżu z widokiem na leżące poniżej jeziorka.
dzień 18. (wtorek 16.08) Podróż do Sedestal
Poranek przywitał nas w końcu słońcem - przez co o wiele lepiej się wstawało.
Mieliśmy sporo wątpliwości jak się dostać do Sedestal - naszego ostatniego przystanku podróży po Norwegii. Nawigacja ostro nas we wszystkich wariantach wypychała w kierunku Oslo i dopiero potem odbiciem do Sedestal. Wyglądało to na średnio optymalny wariant.
Znaleźliśmy zdecydowanie krótszą wersję, ale biegnącą cienkimi dróżkami przez przełęcze. Stwierdziliśmy, że spróbujemy - już raz przejazd przez takie drogi okazał się ciekawy i widowiskowy.
Najpierw jedziemy do Fagemes (duże miasto). Tam tankujemy - jak się okazało, trzeba było zrobić to jeszcze niżej na południe. Chyba ceny maleją wraz z odległością do Niemiec :)
Kolejnym przystankiem jest Gal i z niego ciśniemy na południe aż do drogowskazów na Rodberg. Piękna widokowa dróżka (po drodze kąpiel w jeziorze) zaprowadza nas do tej miejscowości. Z niej wracamy się trochę w kierunku Geilo aby za chwilę odbić w prawo w kierunku Rjukan - co do tej drogi mieliśmy największe wątpliwości. Okazuje się ona rewelacyjną podróżą przez kolejny płaskowyż z jeziorkiem i masą Hytt. Mocno polecamy tą drogę :)
Po dojechaniu do Rjukan bacznie przyglądamy się miasteczku i ścianom je otaczającym - w końcu jest to mekka lodowego wspinania. Nasuwa nam się jedna konkluzja - że w Romsdallen jest ich zdecydowanie więcej - ale to może było związane, że jechaliśmy tam po/w trakcie opadu.
Z Rjukan jedziemy do Amot i dalej z niego na Dalen. Tu już drogowskazy nas kierują na Valle - czyli centrum wspinaczkowego Sedestal.
Dojeżdżamy wieczorkiem, na wjeździe do miasta znajdujemy super miejscówkę do przenocowania - kąpielisko z dużym parkingiem. Podjeżdżamy jeszcze zobaczyć nasza jutrzejszą ścianę i klasyk klasyków Sedestal, drogę East of Easy.
Jeszcze na powrocie do miejscówki planowanie promu do Dani i kolację robimy racuchy z jabłkami i dżemem truskawkowym :) Wszystko oczywiście w towarzystwie Perły niepasteryzowanej.
dzień 19. (środa 17.08) Królestwo połogu
Jak na każdym wyjeździe, tak i na tym pojawiła się lekcja pokory. W sumie to raczej wkurzenia niż pokory.
Naszym celem dzisiaj miała być droga East of Easy za 7-. Jako jedyna miała ona cztery gwiazdki w przewodniku, dlatego poszła ona na pierwszy ogień. Czytając przewodnik nie do końca byłem pewien co oznacza rozszerzenie wyceny drogi o skalę powagi E (bynajmniej nie chodzi o skalę brytyjską).
Wg przewodnika w Sedestal z drogi w skali od E0 do E3. E0 oznacza, że droga jest obita, albo ma dobrą asekurację tradową.
E1 oznacza, że runouty występują na wyciągach -2 od stopnia trudności drogi.
E2 oznacza, że runouty występują na wyciągach -1 od stopnia trudności drogi.
E3 oznacza, że runouty występują w na wyciągach które są w stopniu trudności drogi.
Zatem mając drogę 6 E2 - możemy oczekiwać, że problematyczna asekuracja może być na wyciągach 4 itd.
My wybraliśmy się na drogę 7- E1/2 w sektorze Loefjell-Bigwall. W opisie stało, że na drodze poza stanami jest wbitych 10 spitów. Pierwsze 3 wyciągi (3, 4+, 5) ich nie mają. Przypuszczaliśmy że mają one jakąś naturalną asekurację. Okazało się, że nie do końca.
Pierwszy wyciąg za 3 okazał się obity - biegł on połoga płytą i wydawało się, że nie powinno być żadnych trudności w tym stopniu (3+) - tak też mniej więcej i było, ż tym, że skała nie oferowała tak dobrego tarcia jak alpejski granit. Zdarzały się sytuacje, że wykruszała się pod butem powodując lekkie jego obsunięcie.
Po dotarciu do stanu i zerknięciu na topo okazało się, że na całym drugim wyciągu faktycznie nie ma żadnego spita, ale co ciekawe - nie ma i żadnej miejscówki do założenia asekuracji.
Okazało się, że z okazji przygotowywania sąsiedniej drogi zostały dobite spity na pierwszym wyciągu naszej. Ta nowa, na drugim odbijała w prawo, nasza w lewo.
Ja jeszcze kontrolnie podszedłem dwie wpinki tą drugą drogą aby zerknąć na wyciąg naszej oryginalnej drogi, czy też faktycznie gdzieś się nie ukrywają jakiś spity, albo ryski do założenia asekuracji. Albo mnie wzrok mylił, albo takowych nie zauważyłem.
Zjechałem i zdecydowaliśmy się, że przy takim podejściu do obicia tej drogi, to sobie nią odpuszczamy. Runout w postaci 50m wyciągu za 4+ czy też kolejnego za 5 to nie jest szczytem naszych marzeń wspinaczkowych.
Tym bardziej że wyciągi biegną połogą płytą, a skała nie jest alpejskiej jakości.
Wyciąg może i nie jest trudny, ale wystarczy lekkie obsunięcie nogi spod stanu i mamy 100m lot do samej gleby. I to z wyciągu za 4+ - średnio nas taka perspektywa interesowała. To raczej głupie ryzyko i średni pomysł autorów drogi. Już 2 spity na takim 50m wyciągu by radykalnie zmieniały sytuację. Wycofujemy się finalnie
Po zjeździe wbiliśmy się kontrolnie w inną drogę (trzygwiazdkową) Blue - tym razem za 6- E1 sportową (Loefjell-Plaisir), z większą ilością boltów na wyciągach.
Mi trochę siadła psycha na wyciągu za 6- i zjechałem przed końcem - mocny to ja w połogich płytach nie jestem.
Aśka za to bez większego problemu poprowadziła ten wyciąg. Dalsze dwa wyciągi za 5+ robiłem ja, ostatni (co było celnym strzałem) - Aśka.
Obicie było przyzwoite (po 8 boltów na 55m-60m wyciągi).
Dla fanów wspinania w połogu droga może się podobać - nam tak średnio przypadła do gustu, szczególnie po rewelacyjnym wspinaniu w rysach i zacięciach na Lofotach.
Szybkie zjazdy i wieczorny rest we wczorajszej miejscówce (kąpielisko) - w przeciwieństwie do wczoraj (pusto) tym razem już pełnej kamperów i namiotów.
dzień 20. (czwartek 18.08) Jeszcze jedna próba
Podczas dość długiego poranka przeglądaliśmy potencjalne cele wspinaczkowe. Myśleliśmy o jakiś sektorach sportowych na południu Norwegii, albo o jakiejś kolejnej drodze (może o odmiennym charakterze) w Sedestal. Finalnie zdecydowaliśmy, że damy temu rejonowi jeszcze jedną szansę i wbiliśmy się tym razem na łatwiejszą, 8 wyciągową, drogę Kaa&Co 5- E2 w sektorze Bo-Neverland.
Podejście dość wymagające, no a sam widok ściany z dołu nas trochę przygnębił (padło pytanie - po co ktoś takie rzeczy obija?)
Nic - spróbujemy. Droga biegnie w połogiej duże płycie i nie jest specjalnie wymagająca, aż do tego stopnia, że dość często trzeba się schylać do wpinek :)
Przebiegliśmy ją w 1h50min, 8 zjazdów zajęło nam 50min.
Chyba takie drogi będą naszym celem na późną starość, chwilowo jednak wolimy takowe, w których trzeba korzystać z rąk nie tylko do podpierania i robienia wpinek.
Ogólne wrażenie z Sedestal możemy określić mianem średnich - wspinanie bez szału, a obicie bywa wątpliwe.
Miałem nawet rozmowę na ten temat z jednym z napotkanych Szwedów. Sam stwierdził, że rejon jest bardzo nierówny i brak mu konsekwencji w kwestii obijania. Polecał inne rejony gdzieś na wschodzie - charakter podobno zbliżony do Lofotów.
Po zejściu jeszcze czekała nas kąpiel w pobliskim jeziorku i ciśniemy dalej na południe doliny. Krajobraz jak to w Norwegii bajkowy. Po dojechaniu do Evje odbijamy na Arendal - w okolicach którego śpimy.
Jutro mamy prom z Langeslundu do Danii (Hirtshals).
dzień 21. (piątek 19.08) Pożegnanie Norwegii
Śniadanie urządziliśmy sobie na przystani w uroczej miejscowości Kragero, potem pojechaliśmy w kierunku Porsgrunn. Miasto średnio ciekawe, ale okazało się, że znaleźliśmy pierwszy dostępny, normalny kościół w Norwegii. Z Porsgrunn zawróciliśmy w kierunku Langeslund. Już jak zajeżdżaliśmy do terminala półtorej godziny przed - był on prawie pełen samochodów czekających na nasz prom. Więc i my poczekaliśmy, aż ta wielka kolubryna zawitała do portu i nas załadowała na swój pokład. Prom był w wersji low budget (75 euro za całość) - czyli płynie on 2x dłużej niż normalne (czyli 4 i pół godziny). Niemniej podróż w taką pogodę jest super.
Po dopłynięciu do Hirtshals ciśniemy na południe Danii bez specjalnych przystanków - plan jest taki, aby jeszcze odwiedzić polskie wybrzeże.
Śpimy gdzieś w okolicach Rostocka.
dzień 22. (sobota 19.08) Jak tu pięknie
Docieramy do Świnoujścia, tu nas czeka ostatnia przeprawa promowa i jedziemy w kierunku 'perły' naszego wybrzeża - Międzyzdrojów.
Nigdy w tym mieście nie byłem, ale nasłuchałem się o nim dużo różnorodnych opinii. Nam generalnie po powrocie z dość surowej Norwegii lekko przaśny klimat naszego wybrzeża odpowiadał :) Można tanio rybkę zjeść, dostać naleśniki i popcorn na plaży - czegoż można chcieć więcej ;)
Ostatni nasz nocleg na tym wyjeździe mamy w Dziwowie na kwaterce.
dzień 23. (niedziela 20.08) Dom
Po przystnaku w Poznaniu i w Częstochowie dojeżdżamy finalnie do Krakowa wieczorem. Trip się udał, samochód - wytrzymał. Generalnie - będzie co wspominać :)
Link do artykułu know how o Norwegii.