banner SWW

O wyprawie na Mt. McKinley (6194 m npm)

 

31 maja 2015 roku ekipa Królewna Śnieżka i Trzech Krasnoludków w składzie Iwona Kik (KW Kraków) – kierownik wyprawy, Wojciech Gaudnik (KW Kraków), Wojciech Kafel i Marcin Kik (KW Kraków) weszła na szczyt najwyższej góry Ameryki Północnej – Mt. McKinley 6 194 m npm.

 

grań szczytowa w oddali McKinley

                  Grań szczytowa, w tle Denali, fot. Iwona Kik

 

Mount McKinley (tradycyjna indiańska nazwa góry to Denali) leży w stanie Alaska w Stanach Zjednoczonych, według zdobywców Korony Ziemi uważana jest za drugą najtrudniejszą górę po Mt. Everest.

Dlaczego góra jest szczególna i co warto o niej wiedzieć?

  • ze względu na położenie szczyt na dalekiej północy (63° N) ciśnienie na szczycie góry odpowiada ciśnieniu na ok. 7 000 m npm  na szczytach położonych bliżej równika;
  • w masywie górskim Alaska występują jedne z największych deniwelacji na świecie (przekraczające 5 000 m);
  • uważana jest  za jedną z najzimniejszych gór świata: są tu porywiste wiatry, rzęsisty mróz, tony śniegu i kapryśna pogoda;
  • w sezonie letnim na Alasce występują „białe noce”, czyli w górach nie musisz się śpieszyć, bo noc Cię i tak nie zastanie;
  • aby wyruszyć w góry, potrzeba mieć permit (opłata za wniosek to 365 USD i musi być on złożony minimum 60 dni przed planowanym startem wyprawy);  Amerykanie ustalili limit zezwoleń: 1 500 wspinaczy na sezon (czyli od 1 kwietnia do 1 sierpnia); przed startem należy odbyć obowiązkową odprawę, a po powrocie check out; wszystkie sprawy administracyjne nadzoruje National Park Service oraz The Walter Harper Talkeetna Ranger Station – tzw. rangersi, czyli straż parku ();
  • góry Alaski są niezwykle czyste i zadbane, a to wszystko dzięki regulacjom i zasadom, których przestrzeganie kontrolują rangersi – o tym będzie w dalszej części relacji;
  • w sezonie do Base Camp można praktycznie dotrzeć jedynie awionetką (istnieje opcja dotarcia na nartach, ale przed sezonem, kiedy jest jeszcze dużo śniegu i trwa to co najmniej dodatkowy tydzień).

Ile trwa wyprawa i kiedy?

Sezon na Alasce trwa od połowy kwietnia do połowy lipca (natomiast najbardziej intensywny okres to połowa maja – koniec czerwca). W kwietniu jest jeszcze zbyt zimno, natomiast w lipcu pojawia się bardzo wysokie ryzyko wpadnięcia do szczeliny, topią i stają się bardzo kruche mosty śnieżne, zaś awionetki, mogą mieć problemy z lądowaniem na lodowcu.

Nasz cały wyjazd odbył się w okresie 16 maja-10 czerwca,  w tym sam pobyt w górach trwał 17 dni: 21 maja – 6 czerwca. Jak podaje The Walter Harper Talkeetna Ranger Station, wyprawa średnio trwa od 17 do 21 dni. Tak więc, na cały wyjazd trzeba zarezerwować 3-4 tygodnie (u nas było to 25 dni).

Gdzie zacząć i jak tam dotrzeć?

Proste, zaczynamy z Base Camp. Aby tam dotrzeć, musimy najpierw dostać się do Anchorage („stolica” Alaski), stamtąd dotrzeć do Talkeetna, z którego wylatujemy awionetką na lodowiec. Talkeetna to urocze miasteczko tętniące życiem tylko w sezonie, naprawdę malutkie, jeden sklep spożywczo-alkoholowo-kosmetyczny, sklep górski, kilka przewoźników dowożących na lodowiec, budynek The Walter Harper Talkeetna Ranger Station, no i bary, knajpy, restauracje i różne atrakcje turystyczne. W Talkeetna spędziliśmy w sumie 5 dni i mimo, że jest to koniec świata, to nie sposób o nim zapomnieć.

  • Kraków- Anchorage

Fajna sprawą jest to, że ze względu na różnicę czasu na Alaskę można dotrzeć w ciągu jednego dnia. My wystartowaliśmy z Balic 16 maja o godz. 6.50 i tego samego dnia o ok. 20.00 wylądowaliśmy w Anchorage.

  • Anchorage-Talkeetna (ok. 115 mil, czyli 185 km)

Na trasie jeżdżą kursowe autobusy (jeździ też pociąg), ale ceny właściwie takie same jak u prywatnych przewoźników na zmówienie, gdzie dodatkowo mamy wygodę i elastyczność czasową. Dzwonisz, umawiasz się, przyjeżdżają po Ciebie, zawożą, gdzie sobie życzysz. W jedna stronę jechaliśmy z umówioną kilka dni wcześniej Talkeetna Taxi (3 osoby to koszt 240 USD), a w drogę powrotną wykorzystaliśmy usługi wyluzowanego Gary’ego: Go Purple Shuttle (85 USD single ticket, 160 USD return ticket, gratis kawa i ciastko): www.gopurpleshuttle.com.  

  • Talkeetna-Base Camp

Na tej trasie kursuje kilku przewoźników. Najwięksi to: Talkeetna Air Taxi i K2. Pierwsi mają specjalny system pozwalający im na latanie w chmurach, pozostali przewoźnicy – niestety nie. My wtedy o tym nie wiedzieliśmy i zdecydowaliśmy się na K2 (www.flyk2.com). Pokusiliśmy się na specjalną promocję – „dokonaj rezerwacji w lutym na wybrany termin w sezonie, a otrzymasz 100 USD zniżki”, kuszące! A na koniec wyprawy siedzieliśmy 4 dni w Base Camp  i czekaliśmy na naszą taksówkę, bo pogoda nie pozwalała im na dotarcie po nas…

Droga na szczyt

Zrobiliśmy West Buttress – czyli najpopularniejszą trasę tzw. drogę normalną, wybiera ją ponad 90% wspinaczy, nie przedstawia ona ogromnych trudności technicznych, ale wiedzie przez lodowiec, wymaga umiejętności wyciągania ze szczelin, pojawiają się poręczówki, fragmenty niebezpiecznej grani, na której powinno asekurować (taka Orla Perć w zimie, na wysokości ponad 5 000 m npm) z ciężkim plecakiem na plecach, poza tym występują długie i strome trawersy, na których trzeba zakładać asekurację, a silne wiatry, śnieg i mróz to już tylko przyjemność J Pod względem nawigacyjnym West Buttress nie jest wymagająca, bo większość drogi oznaczona jest traserami.

Przed wyruszeniem w góry

Pierwszą noc spędziliśmy w Anchorage w jednym z najtańszych i najbardziej klimatycznych hosteli w mieście – Base Camp Anchorage (www.basecampanchorage.com). Hostel zdecydowanie wygrywa lokalizacją:

1) 5 min. piechotą do Bear Tooth – jedna z najlepszych knajpo-restauracji w Anchorage (olbrzymie porcje, pyszne jedzenie,  dobre piwo i sprawna obsługa);

2) 3-10 min. piechotą do różnych sklepów górskich, w których uzupełniliśmy braki sprzętowe, wszystkie sklepy sportowe znajdują się właściwie przy jednym skrzyżowaniu:

  • REI – sklep sportowy, w którym jest wszystko: jeśli brakuje Ci jakiegoś sprzętu, na pewno tam będzie; a co ciekawe: jeśli po wyprawie uznasz, że produkt nie spełnia twoich oczekiwań, możesz bez problemu dokonać zwrotu;
  • AMH – sklep sportowy nastawiony na sprzęt górski i wspinaczkowy (buty, odzież, plecaki, sprzęt wspinaczkowy, sprzęt kampingowy);
  • The Hoarding Marmot – sklep działający na zasadach komisu, można tam tanio upolować używany sprzęt np. widziałam buty Olympus Mons za 250 USD w bardzo dobrym stanie (ja tu kupiłam overbooty, zalecane przy butach takich jak Spantik, Baruntse itp.).
  • The Play Sports – sklep sportowy, ale raczej nastawiony na sporty zespołowe (koszykówka, football), rowery. Sprzedaja używane i nowe produkty (zakupiłam tu używaną karimatę Therm-a-Rest – 10 USD).

3) ok. 15 min. do supermarketu – w nim spędziliśmy ok. 1,5 godz., zaopatrując się w jedzenie na wyprawę.

Nasz wyjazd zaczął się od komplikacji. Marcin, który miał dolecieć na Alaskę z Ameryki Południowej 2 dni przed nami, miał pewien poślizg czasowy. I ten poślizg był niestety bliżej nieokreślony, nieprzewidywalny, uwarunkowany czynnikami zewnętrznymi, na które nie można w żaden sposób wpłynąć (utknął na Ocenie Atlantyckim, a to już osobna historia…). Jedyne, co mogliśmy robić, to czekać, czekać, czekać. Ostatecznie Marcin miał 7 dni opóźnienia, a nasza wyprawa straciła kilka zapasowych dni na złą pogodę. Pocieszaliśmy się hasłem: „Dobry start chuja wart”, które stało się naszym motto przewodnim wyjazdu. Podczas dni oczekiwania na trzeciego krasnoludka, wypróbowaliśmy wiele ale’i w alaskańskich barach, nasze plecaki stały się do perfekcji spakowane, a motyle, zderzakowe, wyblinki i inne węzły robiliśmy na czas z zamkniętymi oczyma.

Kiedy ostatni krasnoludek w końcu dotarł, pozostało nam jedynie zaliczyć odprawę u rangersów. Normalnie trwa ona 1 h, parę tygodni wcześniej należy dokonać rezerwacji terminu i godziny (służy temu specjalny harmonogram). U nas było inaczej – nasz termin rezerwacji przepadł, bo nie było wtedy Marcina, a odprawa musi być w pełnym składzie wyprawy. Ponieważ u rangersów pojawialiśmy się właściwie codziennie z nowymi informacjami o spóźnionym krasnoludku, więc staliśmy się rozpoznawalni. Kiedy ostatecznie stawiliśmy się w komplecie, nasza odprawa trwała ok. 20 min. Po odprawie dopiero mogliśmy pójść do naszego przewoźnika K2 i powiedzieć: jesteśmy gotowi. Ostatnie formalności, składanie depozytu w hangarze, wypożyczanie rakiet śnieżnych, tyczek do oznaczania depozytów i lecimy.

No to lecimy w te góry

        No to lecimy w te góry! fot. Iwona Kik

 

Przylot do Base Camp

Lot do Base Camp trwa ok. 40 min. Po wylądowaniu trzeba udać się do Lisy – kierowniczki obozu i odebrać opłacone wcześniej paliwo oraz wybrać dla siebie sanki. Na Alasce nie ma czegoś takiego jak tragarz, muł… są zaś sanki – i to jest ważny temat.

Z sankami nawiązujemy bliski związek aż do obozu czwartego (i z powrotem). Pomagają nam one transportować w górę wszystkie nasze kilogramy. Trzeba więc rozsądnie wyselekcjonować najlepszy egzemplarz z Base Camp. Są różne kolory, różne szerokości i różne dziurki. Należy się spodziewać, że nasz związek z sankmi będzie burzliwy, w czasie wyprawy czasem dojdzie do kłótni, wyzwisk, a nawet do przemocy w sankowym związku. Dzieje się tak przede wszystkim, kiedy nasze sanki nie współpracują z nami, jadą własnymi ścieżkami, na trawersach bawią się w fikołki, a na zejściu w podjeżdżają w nogi. Czasami sanki nie są w stanie wytrzymać tego napięcia w związku i trochę pękają. W naszej ekipie najgorsze doświadczenia w związkach sankowych miał Marcin (tu było dużo przekleństw i przemocy: kopanie, rzucanie itd.) i Wojtek G. (na zejściu doszło nawet do rozpadu związku, bo jego sanki podzieliły się na dwie części i nie chciały już potem w ogóle współpracować, no cóż – sam plastik). Z sankami po prostu trzeba się zaprzyjaźnić.

Obozy

Obóz Wys. (m) Wys. (ft) Charakterystyczne punkty po danym obozie
Base Camp 2 200 m 7 200 do pokonania ok. 9-10 km odcinka lodowca Kahiltna; my wyruszyliśmy o godz. 15.00 i do obozu I dotarliśmy po 6 h
Obóz I 2 380 m 7 800 łagodne podejście lodowcem, bez trudności technicznych 
Obóz II (tzw. 9-ka) 2 920 m 9 600 obóz II  jest często pomijany, my składaliśmy w nim jedynie depozyt
Obóz III (tzw. 11-ka) 3 400 m 11 200

- Motorcycle Hill – długie i mozolne podejście do góry, nachylenie średnio 40°

- Windy Corner (ok. 4 000 m npm) – jak sama nazwa wskazuje: bardzo wietrznie 

Obóz IV (tzw. 14-ka) – czyli Basin Camp 4 330 m 14 200

- Headwall (ściana ok. 600 m, bardzo stroma na końcowym odcinku i tam  ubezpieczona jest linami poręczowymi)

- od ok. 5 000 m npm zaczyna się grań, gdzie konieczna jest asekuracja lotna (przejście 2-3h)

Obóz V (tzw. 17-ka)

– czyli High Camp

5 240 m 17 200

- trawers do Denali Pass (5 550 m) – przejście z obozu V zajęło nam 3h

- Footbol Field – ogromne pole śnieżne

- Pig Hill – stroma ściana ok. 200 m npm 

- grań szczytowa – bardzo eksponowana, ok. 20 min. do szczytu

Obozy oczywiście można rozbijać na całej trasie, ale wtedy warto wysondować, czy wybrane miejsce nie jest przypadkiem mostem śnieżnym. Nawet w obozach niektóre ekspedycje sondowały wybrany teren pod namiot. Warto dodać, że między 14-ka a 17-ka ciężko znaleźć miejsce na namiot. 14-ka jest największym obozem, w którym powinno się spędzić najwięcej czasu. Swoją siedzibę z punktem medycznym mają tu rangersi. Jednak wizyta w tym punkcie jest ostatecznością, nie można już pójść wyżej. Do przygotowania obozów przydaje się piła śnieżna.

Higienia Denali

            Amerykanie przywiązują ogromną rolę do higieny gór. I dobrze. Dzięki temu w górach panuje porządek i czystość. Kupę można robić tylko i wyłącznie do pojemnika CMC, w których umieszcza się specjalne ekologiczne worki foliowe (clean mountain can, czyli pojemnik czysta góra). Pojemnik i worki otrzymuje się po odprawie u rangersów. W górach znajdują się tylko trzy oznaczone szczeliny lodowcowe, do których można wyrzucać pełne worki. Jeśli chodzi o śmieci, to trzeba znieść wszystko, co się wniosło ze sobą.

okolice obozu 11 ka

               Okolice obozu 11-ka, fot. Iwona Kik

 

Atak szczytowy

Na szczyt weszliśmy 11-go dnia akcji górskiej. Wystartowaliśmy o 10.00 rano, na szczycie byliśmy ok. 20.00, czyli cały atak trwał 14 godzin.  Podejście rozpoczyna się od długiego i stromego trawersu na Denali Pass, na trawersie warto się asekurować. Jak przekazali nam rangersi najwięcej wypadków zdarza się właśnie tutaj, podczas zejścia. Po Denali Pass zaczyna się grań, względnie bezpieczna. Zarówno trawers jak i grań ubezpieczone są szablami śnieżnymi, wystarczy mieć własne karabinki, aby się asekurować. Niestety, poruszanie się w zespole czteroosobowym jest bardzo powolne. Jednym z ostatnich momentów przed szczytem jest Footbol Field – widzimy już wierzchołek, ale czeka nas jeszcze strome podejścia ok. 200 m (tzw. Pig Hill) z podejściem ok. 45°. Końcowym odcinkiem jest bardzo wąska i eksponowana grań szczytowa.   

między obozem 14ka a obozem 17ka

Między obozem 14-ką a 11-ką, fot. Iwona Kik

 

Na szczyt weszliśmy wszyscy razem, nikt nie miał odmrożeń, każdy zszedł cały i zdrowy. W dniu ataku szczytowego każdy przeżywał swój kryzys, mniejszy lub większy, ale szliśmy wytrwale do góry. Walka ze słabym organizmem, brak tlenu, przenikliwe zimno, ból nogi, problem z oczami... Ale było cudnie... Do obozu wróciliśmy o północy, była wtedy przepiękna i wyjątkowa noc: z jednej strony nieba świeciło słońce, a po drugiej widać było księżyc w pełni. Nigdy w życiu nie czułam tak ogromnego zmęczenia.

Windy Corner godz. 22.00

Windy Corner, ok. godziny 22.00, fot. Iwona Kik

 

Zejście i powrót  z gór

Powrót z gór do cywilizacji nie był łatwy.  Zejście do Base Camp podzieliśmy na dwa dni: z 17-ki do 11-ki i z 11-ki do Base Camp. Po drodze musieliśmy odkopać nasze depozyty z pozostawionymi rzeczami oraz śmieciami. Kiedy schodziliśmy w dół, załamywała się pogoda, szliśmy zmęczeni i znużeni. Jedynym naszym motywatorem była zakopana przez nas po przylocie do Base Camp butelka 12-letniej whisky (zapamiętam ten smak Connemara Peated Signle Malt…). Była godz. 19.00, gdy dotarliśmy do Base Camp (zejście z 11-ki zajęło nam 6h).  Mieliśmy nadzieję, że kierowniczka obozu zadzwoni do K2 i tego samego dnia będziemy świętować nasz sukces w Talkeetna (awionetki latają zazwyczaj w godz. 8.00-20.00). Jednak na powrót do cywilizacji musieliśmy czekać 4 dni. Załamanie pogody okazało się tak silne, że w Base Camp utknęło 70 osób.

po zejściu z ataku szczytowego

Po zejściu z ataku szczytowego, fot. Iwona Kik

 

Każdego dnia oczekujący wstawali z nadzieją na poprawę pogody, ubierali  narty lub rakiety śnieżne i wspólnie udeptywali pas startowy. Jednak dopiero 3. dnia pojawiła się krótka poprawa pogody, przyleciało kilka awionetek, które zabrało około połowę oczekujących. Myśmy musieli poczekać jeszcze jeden dzień. Przez te 4 dni opróżniliśmy zapasy jedzenia, których było niewiele, bo większość zostawiliśmy w obozie IV. Do naszych rozrywek przez te dni należało gotowanie wody, odkopywanie namiotu, udeptywanie śniegu na pasu startowym, czytanie książek (mieliśmy tylko dwie). Z drugiej strony człowiek mógł beztrosko leżeć i napawać się sukcesem wejścia na szczyt. Kiedy w końcu przyleciała po nas awionetka, z jednej strony czuliśmy ogromną radość, a z drugiej strony pewien żal, że trzeba opuścić te dzikie i niedostępne góry.

Kiedy dolecieliśmy do cywilizacji było około 18° C – z naszej perspektywy po przeskoku z alaskańskich gór było to bardzo gorąco. Nasze marzenia stały się bardzo proste: prysznic (nie myliśmy się przez 17 dni), normalne jedzenie (każdy z nas średnio stracił 5 kg) i piwo (obowiązkowo).

Udeptywanie pasa startowego w Base Camp

Udeptywanie pasa startowego w Base Camp, fot. Iwona Kik

 

Co przyczyniło się do wejścia na szczyt?

Z moich obserwacji na sukces zasadniczo wpływają 4 czynniki: 40% pogoda, 20% psychika, 20% dobra aklimatyzacja, 20% dobra kondycja. W przypadku naszej wyprawy plusem było:

  • dobre przygotowanie pod względem organizacyjnym, sprzętowym, kondycyjnym i psychicznym;
  • pogoda działająca na naszą korzyść: do dnia 11. dnia (czyli ataku szczytowego) mieliśmy tylko 2-3 dni naprawdę wstrętnej pogody, pozostałe dni były bez opadów;
  • bardzo powolne przemieszczanie się, zmuszaliśmy się do tego, aby nie iść zbyt szybko, osoba o najbardziej rwącym tempie zawsze szła na końcu liny, a wszystko po to, aby organizm nie męczył się przy transporcie bagażu i zdobywaniu wysokości – i dzięki temu stopniowo się klimatyzował;
  • wypijanie dziennie około 3-4 l płynów (poprawiało to nasze krążenie, a to wspomagało aklimatyzację i zapobiegało odmrożeniom);
  • przywiązywanie uwagi do klimatyzacji: przenoszenie depozytów wyżej i wracanie na noc niżej.

Trochę statystyki*:

  Osoby, które zakończyły wyprawę Liczba wejść na szczyt Procent wejść na szczyt
Wszyscy 1087 620 57%
       Mężczyźni 945 547 58%
       Kobiety 144 73 51%
 
Polacy 39 24 62%
       Mężczyźni 35 22 63%
       Kobiety 4 2 50%
 
W sezonie 2015 zginęła 1 osoba.

* statystyki otrzymałam na prośbę z The Walter Harper Talkeetna Ranger Station; pochodzą z połowy lipca, co oznacza, że będą podlegały jeszcze ostatecznej weryfikacji; pewne liczby mogą się więc różnić od ostatecznej wersji, która zostanie podana w Denali Annual Mountaineering Summary 2015; ponadto w 2015 roku wydano pozwolenie dla 2 osób na miesiąc sierpień (poza sezonem), osoby te podejmą próbę zdobycia Mt. McKinley, jeśli warunki będą sprzyjające.

Nieuniknione koszty (na osobę):

Wiza do USA:                                                           160 USD

Opłata za wniosek o permit:                                      365 USD

Wstęp na teren Parku Narodowego Denali:              10 USD

Bilet na Alaskę (Kraków-Anchorage-Kraków):       3 900 PLN

Przejazd Anchorage-Talkeetna-Anchorage:              160 USD

Przelot na lodowiec (przewoźnik K2):                      575 USD

Opłata Base Camp:                                                    30 USD

Jedzenie:                                                                     200-300 USD

Paliwo (1 galon) na 1 osobę:                                      16 USD

 

 

contentmap_plugin